Darmowe narzędzie do tłumaczeń stron internetowych
FreeWebsiteTranslation.com

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi benasek z miasteczka Berlin. Mam przejechane 7896.00 kilometrów w tym 833.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.90 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

Archiwum bloga

Radio Kriola
Moje zagadki

Te browarki degustowałem

Beercaps from tasted beers

Dane wyjazdu:
1.00 km 1.00 km teren
h 0:00 km/h:
Maks. pr.: km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Uganda cz. 3 Masindi i Nyabyeya

Piątek, 27 listopada 2015 · dodano: 26.12.2015 | Komentarze 12

Po śniadaniu opuszczamy Kakooge. Trafiło się nam jak ślepej kurze ziarno. Ks Warzecha i dr Szewczyk zamierzali poobserwować nosorożce i jadą w tym samym kierunku co my. Mogą nas podwieźć kilkadziesiąt kilometrów. Z początku mieliśmy ochotę z nimi je obejrzeć, ale nosorożce i tak mamy zamiar później zobaczyć, poza tym zbałamucilibyśmy cały dzień a chcieliśmy dzisiaj jeszcze być w Masindi.
- Co to za miasto? Pytałem Michała jeszcze przed wyjazdem do Ugandy.
- Fajne, spodoba ci się, ma klimat, ogólnikowo skwitował.
Poszperałem trochę w necie i faktycznie miejsce zapowiadało się całkiem interesująco. To już interior Ugandy.
Stanęliśmy w Kibangya, pożegnaliśmy się z kolegami i w minutę złapaliśmy jakiś zdezelowany pojazd do Masindi. Krótka wymiana zdań co do ceny i wpakowaliśmy swoje bagaże do auta. Do przejechania 94 km, dystans zrobiliśmy w niecałe 1,5 i bez przygód dojechaliśmy do celu. Oto Masindi, jesteśmy ponad 200 km na północ od stolicy Ugandy. Stąd już niedaleko do Kongo.

Uganda - Masindi
Uganda - Masindi © benasek

Panuje w nim spory ruch, miasto tętni życiem. Żyje tu i w okolicach około 40 tysięcy mieszkańców. Wszystkie domy parterowe, gdzieniegdzie z jednym, maksymalnie dwoma piętrami. Cała miejscowość, jak zresztą chyba wszystkie afrykańskie miasta, jest jednym wielkim marketem.

Uganda - Masindi
Uganda - Masindi © benasek

Uganda - Masindi
Uganda - Masindi © benasek

Uganda - Masindi
Uganda - Masindi © benasek

Uganda - Masindi
Uganda - Masindi © benasek

Weszliśmy do jakiejś knajpy i zamówiliśmy po piwku. Nie chcieliśmy się pokazywać za wcześnie w hotelu, bo policzyliby nam jedną dobę więcej. Afrykańczycy kochają Białych (robić w trąbę). Michał opowiada jak był tu pierwszy raz i nocował w hoteliku, który widzimy po drugiej stronie knajpy. Uzmysławiam sobie, że od początku mojego pobytu w Afryce nie miałem jeszcze wody w ustach. Poję się głównie piwem. Zdarza się, że zabieram wodę, wyłącznie fabrycznie zamykaną i tylko wtedy, gdy muszę ją nieść w plecaku. Wierzę, że picie piwa jest bezpieczniejsze niż wody, poza tym piwo lepiej mi smakuje i znacznie łatwiej je wyczuć, gdy jest zepsute. W przeszłości ludzie nie znali metod oczyszczania wody. Choroby przez nią przenoszone były groźne i na porządku dziennym. Za to alkohol, jaki się w piwie znajduje i pH powodują zabicie lub zahamowanie wzrostu chorobotwórczych bakterii.
- Co tam za warunki były, bród i smród a niewiele taniej niż w tym co teraz będziemy mieszkać. Jak nie karaluchy to gekony. Kontynuuje Michał na temat wspomnianego hotelu.
- Akurat gekony lubię, wtrącam swoje trzy grosze. Tomek dopija browara, nic nie mówi.

Pomaszerowaliśmy do hotelu, co chwila pytani przez właścicieli boda - boda, czy nie mamy ochoty skorzystać z ich usług.
Po południu spacer na targ.

Masindi - targ
Masindi - targ © benasek

Zdjęcia jakie zrobiłem nie oddają obiektywnego obrazu targowiska. Tego opisać się nie da. Także nie chciałem za dużo fotografować, bo można było być pewnym, że ktoś podniesie hałas. W niektórych miejscach w Afryce ludzie są na tym punkcie wrażliwi.

Tutaj żelazka na duszę. Jeśli ktoś kiedykolwiek się zastanawiał, czy jest jeszcze gdzieś na świecie taki sprzęt w użyciu, to śmiało można powiedzieć, że tak, chociażby w Masindi i okolicach. Cena takiego żelazka to około 5 - 6 $, ale pewnie jeszcze dałoby się coś utargować.

Masindi - targ. Żelazka na duszę
Masindi - targ. Żelazka na duszę © benasek

Zdjęcie byłoby większe, ale panowie nie życzyli sobie fotek, więc ich nie publikuję. Szanuję czyjąś wolę. Kupiłem jeszcze u nich cztery strzały do łuku oraz ostrze dzidy z końcówką. Teraz jestem ciekaw, kto ostatnio kupił strzały - oryginalne do polowania, nie jakieś tam zabawki do łuku. O dzidy nie pytam, bo się raczej domyślam, że z Europejczyków mało kto je w dzisiejszych czasach kupuje.
Ale ja kupiłem!

Zrobiliśmy sobie także dłuższy spacer do najstarszego hotelu w Ugandzie - Hotelu Masindi. W latach pięćdziesiątych przebywał tu Ernest Hemingway. Przeżył w tych okolicach dwie katastrofy lotnicze. To tutaj także mieszkali Humphrey Bogart i Katharine Hepburn podczas kręcenia filmu Afrykańska Królowa. Część akcji filmu toczy się właśnie w tych okolicach. Warto film obejrzeć. Przypomniał mi dzieciństwo. Oglądałem go jako mały chłopak, jeszcze na czarno-białym telewizorze w zamierzchłych czasach. W życiu wtedy nie przypuszczałem, że obejrzę na własne oczy te same plenery.

Uganda Masindi Hotel
Uganda Masindi Hotel © benasek

Masindi Hotel
Masindi Hotel © benasek

Masindi Hotel
Masindi Hotel © benasek

Wieczorem zasięgnęliśmy języka odnośnie jutrzejszej podróży do wioski Nyabyeya. Od dawna chciałem tam zajrzeć, bo to miejsce związane z Polską. Michał wiele razy opowiadał mi o tym miejscu. Pytamy się o to pierwszego napotkanego gościa. Ten gdzieś dzwoni i za chwilę przyjeżdża właściwy człowiek. Podoba mi się tutejsze załatwianie spraw. Podobnie jak w Gambii. Potrzebujesz coś, mimo, że jesteś w środku Afryki, ale jak masz kasę, jest wielce prawdopodobne, że za chwilę załatwisz. Zresztą możesz nawet nie mieć pieniędzy, ale jeśli jesteś białym człowiekiem, szanse na załatwienie sprawy znacznie wzrastają. Tym człowiekiem jest młody i energiczny chłopak - Mustafa. Jest muzułmaninem, ale w zupełności nam to nie przeszkadza. Obiecał zawieźć nas do Nyabyei i gdzie tylko chcemy. Umawiamy się co do ceny i następnego dnia po śniadaniu zaczynamy  przygodę.

Mijaliśmy znane już nam krajobrazy. Często spotykaliśmy dzieci i dorosłych z bańkami na wodę.

W drodze do Nyaybeya
W drodze do Nyabyeya © benasek

Przejeżdżaliśmy przez jakieś wioski których nawet nazw nie znaliśmy.

W drodze do Nyaybeya
W drodze do Nyabyeya © benasek

Dzieci zawsze nas witały i pozdrawiały. Tak było w każdej wiosce.

W drodze do Nyaybeya
W drodze do Nyabyeya © benasek

Wczoraj była porządna ulewa. Na efekt nie trzeba było długo czekać. Na suchej zazwyczaj drodze miejscami było widać niezłe błoto
i trzeba było czasem wychodzić z samochodu by naszej toyocie było łatwiej przejechać. Jak się później zdążyłem przekonać, afrykańskie drogi często tak wyglądają. O dziwo, nie słyszałem nigdy, by ktoś na nie narzekał.

W drodze do Nyaybeya
W drodze do Nyaybeya © benasek

W drodze do Nyaybeya
W drodze do Nyabyeya © benasek

Nie jechaliśmy jakąś leśną drogą. To oficjalny szlak łączący poszczególne wsie w Ugandzie, po którym wszyscy jeżdżą. Auta osobowe, rowery, motocykle, traktory autobusy i ciężarówki. Także chodzą ludzie. Oczywiście, mogliśmy załatwić sobie jeepa za 5-10 razy tyle.
Ale czy poczulibyśmy chociaż po części smak Afryki?

W drodze do Nyaybeya
W drodze do Nyabyeya © benasek

W drodze do Nyaybeya
W drodze do Nyabyeya © benasek

Co chwila musimy pomagać Mustafie przy wyjeździe z błota. Zaliczamy chyba pięć takich trudniejszych odcinków. Zastanawiam się, czy w drodze powrotnej też tak będzie "wesoło". Jak inne auta rozjeżdżą tą drogę jeszcze bardziej to jak wrócimy?

Po zrobieniu fotki pędzę do samochodu i razem z Tomkiem próbuję pomóc Mustafie. Pchamy co sił, bo znowu się zakopał. Dookoła wspaniała afrykańska przyroda, śpiewy ptaków, a my mordujemy się z autem. Buty tak uwalone błotem, że ich nie poznaję. Znów jedziemy normalną ubitą drogą. I tak do następnego błota.



W drodze do Nyaybeya
W drodze do Nyabyeya © benasek

Podkładamy jakieś gałęzie i co tylko znajdziemy przy drodze. Szukam ich nieco dalej od drogi zapominając na chwilę, że to Afryka i lepiej z dala trzymać się zarośli. Choroba wie, co się w nich kryje.

Ten chłopiec dopiero co nabrał do baniaka wody z tej kałuży obok. Nie pytałem się, jak tą wodę filtrują.

W drodze do Nyaybeya
W drodze do Nyabyeya © benasek

Jesteśmy w końcu w Nyabyei. Proponujemy Mustafie, by przed wjazdem do miejsca, które chcemy odwiedzić zatrzymał się i dalej nie jechał. Niewielki odcinek chcemy przejść piechotą. Ten się jednak uparł że dowiezie nas do samego końca. Oczywiście znowu się zakopał. Zostawiamy go więc i idziemy na piechotę około sto metrów. Wrócimy, to mu pomożemy się z błota wydostać, mówimy na odchodne. Miejsce gdzie nas dowiózł jest bowiem niezwykłe.

Nyaybeya polski kościół i cmentarz
Nyabyeya polski kościół i cmentarz © benasek

Nyaybeya polski kościół
Nyabyeya polski kościół © benasek

Orzeł biały na kościele w Nyabyeya
Orzeł biały na kościele w Nyabyeya © benasek

To tutaj w latach 1943 - 1945 został zbudowany w zupełnym buszu polski kościół. Przyznam, chciałem tu przyjechać.
Nasuwa się pytanie jaka jest historia tego kościoła?
W 1941 roku przesiedlono tutaj ze Związku Radzieckiego poprzez Indie i Iran ponad 18 tysięcy Polaków którzy wykorzystali fakt, że sowiecki rząd zgodził się na opuszczenie tego "pełnego szczęśliwości" kraju. Tym, którzy nie mogli wstąpić do armii, rząd brytyjski zaproponował pobyt w swoich koloniach a więc w Afryce Wschodniej i Południowej. Mieszkańcy Afryki a więc także Ugandy przyjęli polskich uchodźców. Ci zaaklimatyzowali się tutaj, budowali szkoły, pracowali, uczyli się. Takich miejsc jak te, jest w Afryce więcej, między innymi w Kenii, Tanzanii, Zimbabwe i RPA. No i właśnie jestem w jednym z takich miejsc, w których kiedyś żyli Polacy. Nie trudno znaleźć na ten temat wiadomości w sieci, więc nie będę się tutaj obszernie rozpisywał. Po II wojnie światowej, pod koniec lat czterdziestych, gdy już było wiadomo, że "wielki brat" "zaopiekował" się Ojczyzną, polscy uchodźcy, którzy na taki stan rzeczy się nie godzili, wyruszyli ponownie, tym razem do USA, Kanady, Brazylii, Australii i Wielkiej Brytanii, Nieliczni wrócili do Polski. Pozostał po nich w Nyabyei ten kościół i cmentarz z 43 grobami.

Nie muszę chyba ukrywać, że chodziłem wzruszony po tej okolicy. Próbowałem sobie to wszystko wyobrazić, jak tu żyli rodacy, jakie musieli mieć problemy i jak tęsknili za krajem. Większość z nich już go nigdy nie ujrzała.

Na kościele są cztery tablice informacyjne, po polsku, angielsku, łacinie i w języku luganda. Tu dwie z nich. Rozumiałem ich po części, bo sam już w Polsce nie mieszkam. 

Nyabyeya tablica informacyjna
Nyabyeya tablica informacyjna po polsku i w języku luganda © benasek

Spoglądam w drugą stronę. Tam, gdzie teraz jest ta bujna roślinność, była polska wioska.

Nyabyeya miejsce gdzie była polska wieś
Nyabyeya miejsce gdzie była polska wieś © benasek

Obok kościoła cmentarz. Grobów jest 43. Same polskie nazwiska.

Nyabyeya polski cmentarz
Nyabyeya polski cmentarz © benasek

Nie jest to jedyny polski cmentarz w okolicy. W Masindi jest także, ale grobów znacznie mniej.

Nyabyeya - polski cmentarz
Nyabyeya - polski cmentarz © benasek

Po kilkunastu minutach przyszedł ktoś, kto opiekuje się kościołem. Otworzył go i mogliśmy wejść do środka. Obecnie służy on miejscowej ludności. Co miesiąc przyjeżdża tu ksiądz i odprawia mszę.

Nyabyeya wnętrze polskiego kościoła
Nyabyeya wnętrze polskiego kościoła © benasek

Na ołtarzu, nad krzyżem Matka Boska Częstochowska.

To ten pan opiekuje się tym miejscem, zarówno kościołem jak i cmentarzem.

Człowiek opiekujący się polskim kościołem i cmentarzem
Człowiek opiekujący się polskim kościołem i cmentarzem © benasek

Michał i Tomek zapalili kupione w Masindi znicze.

Nyabyeya - polski cmentarz
Nyabyeya - polski cmentarz © benasek

Wpisaliśmy się do pamiątkowej księgi.
Wracam jeszcze na chwilę do kościoła. Zauważyłem tam bowiem pewien instrument.

Instrument muzyczny
Instrument muzyczny © benasek

- Jak się ten instrument nazywa - spytałem jedną z osób, znajdującą się razem z nami w kościele.
- Ndongo, odpowiedział jakiś młodzian.
Faktycznie nazwa ndongo idealnie pasowała do tego instrumentu. Był to bowiem instrument szarpany i gdybym miał opisać jak brzmi, opisałbym jego dźwięk właśnie jak ndongo... Jednak w necie takich informacji nie znalazłem, więc nadal nie jestem pewien, jak się ten instrument nazywa.
- Ile kosztuje? Spytałem. Może bym coś takiego kupił - pomyślałem.
- Wolałbym porozmawiać na zewnątrz kościoła. Nie wypada robić z tego miejsca targowiska, dodałem.
Dalsza część transakcji odbyła się więc już poza kościołem.
- To za ile? Ponawiam pytanie. Spytałem się, bo wiem, że w Afryce handel jest na porządku dziennym.
- 160 000 szylingów.
- Nie, tyle to nie dam, ale może być za 60 000, po czym dodaję po chwili, że mam tylko 50 000 i wręczam go czarnemu gościowi.
Ten się zgadza i bierze pieniądze.
- Drugi instrument kupuje Michał za podobną cenę i zadowoleni z siebie idziemy do Mustafy zobaczyć, czy się zdążył odkopać. Czas bowiem na powrót.
Po drodze rozmawiam z Tomkiem na temat instrumentu i namawiam go, by wrócił do kościoła. Było tam jeszcze coś, co z pewnością go zainteresuje. Tomek się waha. .
- Chodź, pójdę z tobą. My kupiliśmy to i ty coś sobie wybierzesz. Jesteś muzykiem to tym bardziej powinieneś mieć instrument, i to jeszcze z takiego miejsca, dodaję. Będziesz miał pamiątkę z polskiego kościoła w Afryce.
Wracamy, spotykamy znowu tego samego gościa. Ten gdzieś dzwoni i po chwili zjawia się jakiś czarny chłopak i mówi, że tych instrumentów nie wolno im sprzedać, bo grają nimi na mszy. Gdy tego sprzętu zabraknie, muzycy nie będą mieli na czym grać. Trochę zmartwieni oddajemy z powrotem instrumenty i dostajemy kasę. Z drugiej strony rozumiemy tych ludzi. Nawet się cieszymy, że coś mi podpowiadało, bym z Tomkiem wrócił. Dzięki temu instrumenty zostaną. My zdążymy jeszcze kupić jakieś pamiątki. Poza tym gdzie oni kupią te rzeczy w tym buszu. Już zacząłem sobie wyobrażać sytuację. Jest niedziela, orkiestra zaczyna grać, ale nie brzmi tak jak zawsze. Ktoś się pyta
- Co jest? Na to drugi:
- Ten a ten dwa ndongo tym Muzungu co byli ostatnio sprzedał i gramy teraz jak te sieroty...
Śmiejemy się z tego scenariusza i nie jest nam absolutnie żal, że ndongo jednak zostaną w polskim kościele. Nie można wszystkiego przeliczać na pieniądze czy pamiątki. Po prostu tak miało być.
Dochodzimy do Mustafy a ten zakopany na drodze na amen. Męczy się z kołem.

Zakopana toyota Mustafy
Zakopana toyota Mustafy © benasek

Tak próbował wyjechać, że opona zleciała z felgi. W tej sytuacji nie nadawała się już do jazdy i trzeba ją było zmienić, co też właśnie robił, gdy przyszliśmy. 

Zakopana toyota Mustafy
Zakopana toyota Mustafy © benasek

Ja pier... Po raz kolejny werbalizuję swoje odczucia w Ugandzie.
W końcu koło zmienione, Mustafa zasapany, ale wesoły. My nieco mniej, ale najważniejsze, że w końcu jedziemy. Zostawiamy Nyabyeyę. Zmieniamy nieco plany. Mieliśmy jechać do Butyaby nad jezioro Edwarda, ale ten plan sobie odpuszczamy, bo nie zdążymy na czas do hotelu. Nocą mimo wszystko wolelibyśmy nie wracać. O, nawet nie myślimy, że moglibyśmy zostać na noc w tych okolicach.
W drodze do Masindi znowu przygody na drodze.

W drodze do Masindi
W drodze do Masindi © benasek

Tym razem zakopała się ciężarówka. Przyjechał traktor, kombinował, próbował wyciągać. Wychodzimy z auta. Znów fotografuję. Ktoś się pyta po co to robię.
- Jestem z Polski. Chcę pokazać moim rodakom jak Afrykańczycy dają sobie radę z problemami na drodze - wymyślam na poczekaniu. Widzę bowiem, że mój rozmówca jakoś zadowolony nie jest. Potem mówię do naszego kierowcy:
- Mustafa, tędy nie przejedziemy. Oni go do jutra stąd nie wyciągną.
Zawracamy, jedziemy jakąś inną drogą. Znów jakieś drogi, wioski, lasy... Czas ucieka. Toyota brudna jak święta ziemia, z przodu jedno koło cieńsze. jak on przejedzie kolejne błota zastanawiam się. Mustafa auto podobno pożyczył od szwagra.  Jak on się przed nim wytłumaczy... Sam na razie nie wie.

Mijamy kilka typowych wiosek. Może kiedyś zajrzę do takiego domu, pomyślałem. Uświadomiłem sobie, że jeszcze w takiej lepiance nie byłem. W każdym razie jestem w Czarnej Afryce - uświadamiam sobie. Już bardziej po afrykańsku być chyba nie może.

W drodze do Masindi
W drodze do Masindi © benasek

Przy kolejnym zakopaniu się spotykamy młodych ludzi z maczetami. Wdaję się z nimi w krótką pogawędkę. Ja jestem ciekawy, co oni tu robią, oni ciekawi, co robię tu ja. Nie pierwszy raz spotykam ludzi w lesie w Afryce.
Muszę tu zaznaczyć, że nie widziałem i nie czułem jakiegokolwiek zagrożenia ze strony tubylców. Gdybym miał jakiekolwiek wątpliwości, nie przyjeżdżałbym do Ugandy. Z tymi młodymi ludźmi rozstałem się jak z najlepszymi znajomymi.

Ludzie z meczetami pracujący w lesie
Ludzie z maczetami pracujący w lesie © benasek

Obraz ludzi z Afryki jest często błędnie ukazany przez żądne sensacji media. Z dotychczasowych podróży po świecie wnioskuję, że czasem bardziej niebezpiecznie jest wejść do baru w Krakowie niż w Afryce... Wnioskuję to na podstawie własnych przeżyć, ale to już inny temat.

Robię sobie z nowo poznanymi ludźmi pamiątkowe zdjęcie i gnamy dalej.

W końcu dojeżdżamy do Masindi. Tutaj jedna z mniejszych stacji benzynowych. Są w tym mieście oczywiście i normalne, duże stacje.

Uganda - Masindi, stacja benzynowa
Uganda - Masindi, stacja benzynowa © benasek

Miałem na dzisiaj zaplanowaną przejażdżkę rowerem po mieście. Jednak przygody jakie nas dzisiaj spotkały, objazdy i problemy z kołem spowodowały, że przyjechaliśmy późno do hotelu. Wieczorem przyszedł ochroniarz, który będzie przy bramie do rana pilnował otoczenia. Bądź co bądź to Afryka. No to na dzisiaj dosyć, pomyśleliśmy.

Masindi - ochroniarz
Masindi - ochroniarz © benasek

Poszliśmy do baru i usiedliśmy przy szklaneczce ugandyjskiego piwa, obserwując jak na suficie korytarza polują na owady gekony.
Tutaj najprawdopodobniej gekon domowy.

Polujący gekon
Polujący gekon © benasek
Gekony to jaszczurki, dzielą się na dzienne i nocne. Łatwo je rozróżnić, bo nocne mają podłużną źrenicę a dzienne okrągłą. Ten jest nocny. Nie mają powiek, oczy zwilżają językiem. Obserwowaliśmy te ich polowania każdego wieczora. Co chwila w pyszczku tego pożytecznego zwierzątka lądował jakiś owad. Można je trzymać w domu w terrariach.
Jutro czeka nas kolejna wyprawa, podczas której po raz pierwszy poczułem się niepewnie...
O tym jednak następnym razem.

Uganda cz. 1 Muzungu w Kampali

Uganda cz. 2 W Kakooge u Misjonarzy

Uganda cz.4 Murchison Park

Artykuł o Polakach w Ugandzie na Interii

Uganda cz. 5
Kategoria Uganda



Komentarze
benasek
| 12:53 niedziela, 26 czerwca 2016 | linkuj Panie Zbigniewie, proszę o więcej informacji.
Może Pan również napisać na maila:
benasek małpa interia kropka eu

Pozdrawiam
Zbigniew | 15:16 sobota, 25 czerwca 2016 | linkuj Ciekawe,mieszkalem w Osiedlu Masindi ''42-48r,dokladnie moge wskazac na mapie satelitarnej poszczegolne polozenia "obozow".Ponumerowane 1-8 lezaly,nie kolejnie, na polnoc i zachod od Kosciola gdzie bylem na Pasterce ''48r.

















obozow
vis | 19:57 środa, 6 stycznia 2016 | linkuj fajne miejsce ale chyba jednak w domku lepiej patrząc na waszą drogę to chyba niektóre u nas polne lepsze ale miałeś za to niesamowitą przygodę chodziarz te dwie turystki w katakumbach na Malcie też nieźle poszalały chociaż 29 grudnia też nie było źle https://www.facebook.com/photo.php?fbid=984751341595007&set=pcb.769387653205551&type=3&theater;
niradhara
| 09:43 piątek, 1 stycznia 2016 | linkuj Szczęśliwego Nowego Roku!
bukowina | 10:38 środa, 30 grudnia 2015 | linkuj Świetnie, że to wszystko uwieczniłeś na wieki.
benasek
| 23:48 poniedziałek, 28 grudnia 2015 | linkuj Nefre, cieszę się, że tym wpisem poszerzyłem Twoje horyzonty na temat historii. Dodam przy okazji, że czytając z zainteresowaniem Twoje relacje także wiele się uczę.
Piotrze G. Czyżbyś zapomniał, że sam ganiasz w odległe rejony świata i przysyłasz foty, które powodują, że moja szczęka (raczej żuchwa) opada?
niradhara - cieszę się, że znowu Ciebie widzę. Twoje opisy i zdjęcia są równie ciekawe
i czytam je z zainteresowaniem.
Trendix - ciąg dalszy będzie. Wolałbym go jednak opowiedzieć przy piwku tak jak zazwyczaj. Może być u mnie :-) Daj tylko znać.
Gościk - przeglądam również różne blogi i wyciągam pewną refleksję - szkoda serwerów na nudne przekazy. Czy moje są ciekawe, tego nie wiem, ale chciałbym, by nudnymi nie były.
Antykwa - po pierwsze, o ile nie napiszesz tu powieści w trzech czy pięciu tomach, to wolno Ci obszernie pisać. Poczytam i ja. Co do dzikiej Afryki, to zaznaczę tylko, że nie skończyłem jeszcze swoich relacji, więc o ile mogę o coś prosić, to o cierpliwość. Miałem bowiem pewną przygodę na tym kontynencie, której nie zapomnę i postaram się jej dramaturgię opisać, chociaż wiem, że się tego nie da. W każdym razie dzikość Afryki miała po części w tym udział.
Dlaczego wyjechałem do Ugandy? Odpowiedzi jest kilka. Bo tam jest bardzo ciekawie, bo to Afryka w pigułce i jest na tyle bezpiecznie, że trzeba z tego skorzystać, bo nie wiadomo, jak długo ten okres będzie trwał. Bo chciałem tam pojechać z Michałem. Poza tym są tam miejsca związane z Polską. Będzie jeszcze okazja, bym Ci to opowiedział.
Gdybyś miał ochotę polecieć, daj znać. Marzenia są po to, by je realizować.
Antykwa
| 23:17 poniedziałek, 28 grudnia 2015 | linkuj Od pierwszego obrazka przyszło mi na myśl zapisywać na bieżąco uwagi, pytania, wrażenia. Uruchomiłem Worda. Szybko jednak zrezygnowałem, mój komentarz byłby obszerniejszy od Twojego tekstu, tyle się nasuwa oglądając te egzotyczne widoki. Co obrazek to zadziwienie, choćby na pierwszym zdjęciu: środek Afryki a co tu robi ta plątanina kabli elektrycznych a może nawet teleinformatycznych? To ma być ta dzika Afryka?
Jedno pytanie jednak się nasuwa. Jaki cel przyświecał wyjazdowi? Natura Afryki? Ślady polskie czy w ogóle miejsca krzewienia europejskiej cywilizacji?

Nie będę ukrywał że z każdym odcinkiem tej epopei coraz bardziej Ci zazdroszczę.
Gościk | 19:35 poniedziałek, 28 grudnia 2015 | linkuj Bawisz,relaksujesz a zarazem uczysz i zmuszasz do refleksji.Po raz kolejny czytam Twój wpis z zapartym tchem. Gratuluję, bo w dzisiejszym "deszczu/" blogów coraz trudniej o takie perełki.
Trendix
| 14:44 poniedziałek, 28 grudnia 2015 | linkuj Raczej Asia Ci co opuścili zesłanie do radzieckiej ziemi :) I znowu fajna przygoda, czekam na ciąg dalszy :)
niradhara
| 14:43 poniedziałek, 28 grudnia 2015 | linkuj Z zapartym tchem przeczytałam wszystkie trzy części relacji. To taki inny świat... Dziękuję za jego opisanie :)
Piotr G. | 09:32 poniedziałek, 28 grudnia 2015 | linkuj Zapytam po poznańsku Krzysiek, cos Ty tam zgubil? Fotki i relacja pierwsza klasa ! Jesli chodzi o miejsce to osobiscie omijam takie klimaty szerokim lukiem. Pozdrawiam i zapisuje sie na newsletter :)
Nefre
| 11:55 sobota, 26 grudnia 2015 | linkuj Przygoda, za przygodą, fajnie się czyta.... fotki super :)) Nigdy nigdzie nie czytałam, że w Ugandzie mieszkali zesłani Polacy....
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa degoo
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]