FreeWebsiteTranslation.com
Info
Ten blog rowerowy prowadzi benasek z miasteczka Berlin. Mam przejechane 7896.00 kilometrów w tym 833.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.90 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Archiwum bloga
- 2017, Czerwiec1 - 2
- 2016, Maj2 - 15
- 2015, Grudzień1 - 6
- 2015, Listopad4 - 49
- 2015, Październik1 - 10
- 2015, Wrzesień1 - 7
- 2015, Sierpień1 - 10
- 2015, Maj1 - 5
- 2015, Marzec1 - 10
- 2015, Styczeń1 - 14
- 2014, Listopad1 - 9
- 2014, Październik1 - 11
- 2014, Wrzesień1 - 4
- 2014, Sierpień1 - 6
- 2014, Lipiec1 - 5
- 2014, Czerwiec4 - 28
- 2014, Styczeń2 - 19
- 2013, Grudzień1 - 12
- 2013, Wrzesień1 - 7
- 2013, Lipiec1 - 8
- 2013, Czerwiec3 - 39
- 2013, Maj2 - 34
- 2013, Kwiecień1 - 11
- 2013, Marzec1 - 21
- 2013, Luty2 - 30
- 2013, Styczeń1 - 16
- 2012, Grudzień2 - 34
- 2012, Listopad2 - 36
- 2012, Październik1 - 17
- 2012, Wrzesień2 - 35
- 2012, Sierpień3 - 52
- 2012, Lipiec3 - 50
- 2012, Czerwiec7 - 108
- 2012, Maj4 - 60
- 2012, Kwiecień3 - 45
- 2012, Marzec3 - 53
- 2012, Luty2 - 34
- 2012, Styczeń5 - 77
- 2011, Grudzień3 - 58
- 2011, Listopad1 - 14
- 2011, Październik7 - 69
- 2011, Wrzesień2 - 19
- 2011, Sierpień2 - 26
- 2011, Lipiec4 - 26
- 2011, Czerwiec8 - 71
- 2011, Maj2 - 10
- 2010, Wrzesień3 - 18
- 2010, Sierpień1 - 16
- 2010, Lipiec4 - 31
- 2010, Czerwiec3 - 31
- 2010, Kwiecień1 - 7
- 2010, Marzec3 - 60
- 2010, Luty1 - 12
- 2009, Listopad1 - 6
- 2009, Październik1 - 6
- 2009, Sierpień1 - 10
- 2009, Lipiec1 - 7
- 2009, Czerwiec4 - 39
- 2009, Maj1 - 23
- 2009, Kwiecień4 - 45
- 2009, Luty1 - 11
- 2009, Styczeń1 - 7
- 2008, Grudzień2 - 20
- 2008, Listopad1 - 15
- 2008, Październik1 - 4
- 2008, Wrzesień3 - 32
- 2008, Sierpień5 - 29
- 2008, Lipiec2 - 15
- 2008, Czerwiec2 - 27
- 2008, Maj7 - 47
- 2008, Kwiecień1 - 7
- 2008, Styczeń1 - 12
- 2007, Grudzień3 - 55
- 2007, Listopad3 - 34
- 2007, Październik2 - 15
- 2007, Wrzesień3 - 5
- 2007, Sierpień1 - 2
Dane wyjazdu:
1.00 km
0.00 km teren
h
0:00 km/h:
Maks. pr.: km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Uganda cz.4 Murchison Park
Sobota, 28 listopada 2015 · dodano: 16.01.2016 | Komentarze 12
Z Mustafą umówiliśmy się, by przyjechał po nas do hotelu. Z początku nie chcieliśmy go informować, gdzie mieszkamy. Jednak od razu dało się zauważyć, że już pół miasta wie, cośmy za jedni i gdzie nocujemy. W hotelu wybudowanym najprawdopodobniej na polu golfowym byliśmy jedynymi białymi gośćmi. W mieście przez cały pobyt spotkałem tylko dwie białe istoty.Śniadanie nie przedstawiało się szczególnie. Znowu omlet wylądował na talerzu. Wczoraj z serem, dzisiaj z warzywami. Do tego taki sobie chleb i rozpuszczalna kawa z mlekiem. Przynieśli coś tam jeszcze z miejscowych smakołyków. Ogólnie jednak nie można było powiedzieć by nas tutaj repertuarem śniadaniowym rozpieszczali.
Nasz kierowca przyjechał punktualnie i po zabraniu najpotrzebniejszych rzeczy wpakowaliśmy się do samochodu. Kierunek północ. Za miastem przy drogowskazie z napisem Murchison Park 68 km skręciliśmy w prawo na gruntową drogę i z każdym kilometrem coraz bardziej oddalaliśmy się od ludzkich zabudowań. Celem naszej wycieczki był wspomniany Murchison Park. Miałem nadzieję zobaczyć tą dzikszą część Afryki. Po drodze mijaliśmy znane nam już z poprzednich wypadów krajobrazy.
Masindi - Uganda kobieta z wiadrem na głowie © benasek
Takie widoki kobiet niosących towary na głowie był tutaj na porządku dziennym. Zastanawiałem się nad tym, dlaczego akurat w Afryce przyjął się taki sposób noszenia różnych bagaży. Widziałem na tych głowach prawie wszystko. Co ciekawe, nie spotkałem chyba żadnego faceta, by coś tak niósł, za to kobiet sporo.
Wczoraj wieczorem dzwoniliśmy do pewnego hoteliku usytuowanego gdzieś po drodze i pytaliśmy o stan trasy. Wprawdzie deszcz nie padał, więc ewentualne kałuże i błoto powinno wyschnąć, ale nigdy przecież nie wiadomo. Powiedziano nam, że drogi są przejezdne, miejscami może być nadal kłopot.
- A kto was wiezie? Zapytał się ktoś po drugiej stronie telefonu.
- Mustafa, chłopak z Masindi.
- Jak on jedzie, to nie macie się co martwić, usłyszeliśmy. Da radę.
Trochę byliśmy zdziwieni, że go tam znają, ale to nas również uspokoiło. Znaczyło, że jest obeznany w okolicy.
Po pewnym czasie dojeżdżamy do bramy parku, gdzie musieliśmy zapłacić za wszystko. 70 $ za osobę.
Uganda - wjazd do Murchison Parku © benasek
Park Narodowy Wodospadu Murchisona, to całkiem spory obszar o powierzchni 3839 km² (Dla przykładu Tatrzański Park Narodowy ma 218 km² ). Utworzony został w by chronić ponad 70 gatunków ssaków i około 450 gatunków ptaków.
Wzbudzaliśmy pewne zainteresowanie małp.
Uganda małpy na drzewie © benasek
Tych zresztą spotykaliśmy w wielu miejscach i z czasem zaczęły nam powszednieć.
Uganda - pawiany na drodze © benasek
Uganda - pawian © benasek
Nieoczekiwanie wraz z małpami pojawił się problem - muchy tse - tse. Tam, gdzie zwierząt było sporo, można było spotkać te paskudne owady. Mieliśmy oczywiście pootwierane okna i co chwila wlatywały i próbowały ukłuć. Zresztą każdego z nas kilka razy to spotkało. Przez jakiś czas walczymy z nimi, bo wtargnęła ich cała gromada. Mustafa, Michał, Tomek i oczywiście ja, wachlujemy rękoma. Nie wiedziałem, ze tak trudno jest to unicestwić. Uganda należy do państw, gdzie często występuje śpiączka afrykańska. Wywołuje ją pasożyt świdrowiec, przenoszony właśnie przez tą muchę.Świdrowiec wprowadzany jest do układu krwionośnego, gdzie się rozmnaża. Następnie przedostaje się do naczyń i węzłów chłonnych i po upływie 2 - 3 miesięcy trafia do płynu rdzeniowo - mózgowego, powoduje skrajne wycieńczenie organizmu i sen, który kończy się śmiercią. Tyle Wikipedia. Oczywiście kilka razy poczułem, jak zresztą każdy z nas, jej ukłucie. Przez następne miesiące będę więc miał o czym myśleć. Dostały się świdrowce czy nie...
Wydawałoby się, że szympansy są milutkie. Ten raczej w dobrym humorze nie był. Za nim widać nogi kolejnego...
Uganda szympans © benasek
Spotkaj teraz taką małpę na drodze. Ciekaw jestem, jak by było, gdybym rowerem tu jechał...
Uganda - szympans © benasek
Uganda - szympans © benasek
Droga, a nad nią pajęczyna z ledwo widocznym pająkiem wielkości... chyba ludzkiej głowy.
Pająk nad drogą © benasek
Tutaj w całej okazałości, "ściągnięty" przez mój aparat. Piwo dla tego, kto zgadnie, jak on się nazywa. Ja nie wiem.
Pająk na pajęczynie © benasek
Jest rzeczywiście dość spory. Weź tu teraz człowieku spaceruj po lesie w Afryce.
Za chwilę znowu postój. Tym razem trafiamy na stadko bawołów.
Bawół afrykański © benasek
Bawół należy obok słonia, lwa, lamparta i nosorożca do tzw. wielkiej piątki Afryki, czyli najbardziej niebezpiecznych zwierząt tego kontynentu. Dodałbym jeszcze do tego towarzystwa rubasznego hipopotama.
Trudno z pewnością uwierzyć, że bawoły zabijają rocznie w Afryce 3000 - 4000 ludzi.
Robimy pierwszą dłuższą przerwę. Dojechaliśmy do Nilu - w miejscu, gdzie znajduje się wodospad Murchisona. Od niego wziął nazwę cały park narodowy.
Wodospad Murchisona na Nilu © benasek
Co tu dużo pisać, jak się opisać nie da... Tęcza na wyciągnięcie ręki. Można powiedzieć, dotykałem jej.
Tęcza nad wodospadem Murchisona © benasek
Wodospad Murchisona na Nilu © benasek
Nil za wodospadem Murchisona © benasek
Stąd za kilkadziesiąt kilometrów rzeka wpada do jeziora Alberta i wypływa z niego jako Nil Biały. Jeszcze 6000 km i koniec gdzieś tam
w Egipcie. To właśnie w tych okolicach kręcono wspomniany wcześniej film "Afrykańska Królowa".
Krótki odpoczynek i jedziemy dalej.
Tomek odpoczywa © benasek
Tubylec wymachiwał tą "szabelką" i wymachiwał. Tomek w tym czasie przejrzał chyba wszystkie swoje zdjęcia w aparacie...
Uganda Park Narodowy Wodospadu Murchisona © benasek
Czekamy na prom, którym przepłyniemy na drugą stronę Nilu.
Globus nad Nilem w parku narodowym wodospadu Murchisona © benasek
Właśnie mowa o promie. Pływa co dwie godziny.
Prom na Nilu Wiktorii © benasek
Po drugiej stronie Nilu widać wyraźną różnicę w świecie zwierzęcym.
Kingfisher czyli po naszemu afrykański zimorodek © benasek
Antylopa kob żółty © benasek
Żyrafy to dopiero ciekawe zwierzęta. Śpią niewiele i potrafią zabić lwa. Samce walczą ze sobą na szyje.
Żyrafy na sawannie © benasek
Żyrafy na sawannie © benasek
Żyrafa na sawannie © benasek
Sawanna - bawoły © benasek
Sawanna - bawół afrykański © benasek
Bawół nie ma w przyrodzie żadnego wroga. Jedynie człowiek jest w stanie mu zagrozić. Również nie boi się lwa...
Sawanna - guziec © benasek
Widoki na porządku dziennym © benasek
Uganda Park Narodowy Wodospadu Murchisona © benasek
Sępy na drzewie © benasek
Słonie, w końcu są słonie, cieszymy się, jak dzieci. Wychodzimy po raz kolejny z auta i fotografujemy.
Słonie na sawannie © benasek
Słonie, mimo, że po raz pierwszy dostrzegliśmy je dość daleko, to jednak w naturalnym ich środowisku zrobiły na nas spore wrażenie. Chyba dopiero teraz poczułem, że naprawdę jestem w Afryce.
Słonie na sawannie © benasek
Te wielkie ssaki szły sobie majestatycznie, sprawiając wrażenie, jakby czas płynął tu wolniej.
Lew, niestety, nie widzieliśmy ich polujących. By to zobaczyć, trzeba przyjechać rano. Mówi się, że lew jest królem dżungli... Jakim on tam królem dżungli jest, skoro żyje na sawannach?
Uganda - lew © benasek
Pojechaliśmy także obejrzeć hipopotamy. Te góry w oddali to już Kongo.
Swanna, widok na góry w Kongo © benasek
Hipopotamy w Nilu © benasek
Hipopotamy w Nilu © benasek
Mimo, że wyglądają sympatycznie, mają niezbyt chlubną statystykę. Należą także do niebezpiecznych zwierząt. Co z nosorożcami? Niestety, tych w parku nie widzieliśmy. Są dwa miejsca w Ugandzie, gdzie występują, ale są pod stałą "opieką". Tak więc nosorożca na wolności nie widziałem.
Uganda - nosorozec © benasek
Wielu nadal wierzy, że tkanka rogu nosorożca pomoże w chorobach wątroby, serca, skóry i jest afrodyzjakiem.Ta ludzka głupota doprowadziła, że znaczna populacja tych zwierząt wyginęła. Róg podobnie jak paznokieć nie ma właściwości leczniczych. Gdyby tak było, to ci, co obgryzają własne paznokcie, byliby zdrowsi.
Uganda antylopy na sawannie © benasek
Przeprawiliśmy się znów przez Nil, zdążyliśmy na ostatni prom. To chyba jedna z najmniejszych stacji Shell, jakie dotychczas widziałem.
Uganda - Stacja benzynowa Shell © benasek
Dziecko z hulajnogą © benasek
Gdzieś tam mrówki zaznaczały swoje istnienie. Ich szlak ciągnął się i ciągnął...
Szlak wędrujących mrówek © benasek
Szlak wędrujących mrówek © benasek
Nawet filmik z nimi zrobiłem. Te małe biegnące w obie strony szlaku stworzenia wyglądały niesamowicie.
Żołnierz z kałasznikowem © benasek
W trakcie robienia tego zdjęcia nie wiedziałem, że 15 minut później sam będę trzymał w ręku karabin, który niesie ten żołnierz. Poznaliśmy go i podwieźliśmy. Na koniec oczywiście pamiątkowa fotka. Ja z kałaszem w czerwonej koszulce z napisem Peace. Zostawiliśmy dopiero co poznanego kolegę a sami podążyliśmy w drogę powrotną.
W Afryce są tysiące rzeczy, które mogą zaskoczyć Europejczyka, na przykład szybko zapadająca noc.
W światłach reflektorów widzieliśmy co jakiś czas pojawiające się na drodze zwierzęta.
Mustafa w takich sytuacjach zamiast zwalniać, przyspieszał, licząc, że uda mu się uderzyć w jakąś perliczkę i z dodatkowym prezentem przyjechać do domu. Nie muszę pisać, że akurat to zachowanie nie podobało mi się.
Powrót przez las Budongo © benasek
Te zdjęcie nie jest udane. Oddaje jednak w jakiejś części klimat tego powrotu.
W pewnym momencie podczas jazdy Tomek się odzywa:
- Mamba, czarną mambę przejechaliśmy!
Nie widziałem niestety tej sytuacji. O czarnej mambie chyba każdy słyszał. Należy do jednych z największych jadowitych węży w Afryce i przy okazji najszybszych. Potrafi pełzać z prędkością 20km/h. Nie to jest jednak najważniejsze. Po ukąszeniu człowiek ma tylko kilka godzin na podanie antytoksyny. Potem niestety umiera i do tego świadomie. Z auta bez potrzeby, właśnie ze względu na takie niebezpieczeństwa nie wychodziliśmy.
- Zawracamy sprawdzić? Pyta któryś z chłopaków.
Pomysł nie przypadł reszcie do gustu, więc pojechaliśmy dalej. Ja też wolałem nie wiedzieć, czy faktycznie przez naszą wycieczkę jedno zwierzę ucierpiało w lesie. Pomóc, byśmy nie pomogli, a zawracać w nocy na tej drodze... Też pewnie byłby mały problem.
Ściemniało się coraz bardziej, więc pruliśmy dalej. W pewnym momencie na drogę wyskakuje antylopa. Nasz kierowca to zauważył i zamiast zahamować, przyspieszył, trafiając w zwierzę, które padło na drodze. No jasne, tyle skóry i mięsa... Zapewne sprzeda ją jutro na targu. Zatrzymujemy się. Mustafa zabiera zwierzaka do samochodu i po chwili jedzie dalej. Niestety, zaczyna się problem. Jak się okazało, antylopa uszkodziła kilka ważnych podzespołów w aucie. Wylał się płyn z chłodnicy. Strzałka temperatury w silniku zaczęła gwałtownie rosnąć.
- Mustafa, musisz zatrzymać samochód, bo zniszczysz silnik - mówię.
Akurat w tej kwestii nie potrzeba filozofów, bo to jest oczywiste. Wiedziałem o tym także z autopsji. Mustafa zatrzymał samochód, zgasił silnik. Wychodzimy z auta. Wokół już noc, las, do pierwszego celu - bramy parku narodowego jakieś 10 - 15 km. No nieźle.
- Mam wodę w plecaku, nawet dużo nie wypiłem - dodaję. Podaję butelkę i wlewamy ją do chłodnicy. Wchodzimy, ruszamy. Strzałka temperatury silnika nieco opada, by po chwili jazdy znów znaleźć się przy czerwonym polu oznaczającym niebezpieczną temperaturę.
- Mustafa, nie możesz dopuścić, by ta strzałka zbliżyła się do tego czerwonego pola, bo nie dojedziemy. Opowiadam, jak kiedyś się przejechałem po Zakopiance i stałem w kilometrowym korku. Z powodu uszkodzenia termostatu zagotowała się woda w układzie chłodzenia, po czym zniszczyła się uszczelka pod głowicą silnika i resztę podróży pokonałem pociągiem klnąc przy tym na czym świat stoi a wraz ze mną klął kolega. Auto zostawiłem gdzieś tam do naprawy. Zapłaciłem wtedy "jak za zboże".
Widać, że Mustafa był zupełnie pozbawiony wiedzy na ten temat. Może, gdyby jechał szybko, temperatura by spadła na wskutek częściowego chłodzenia chłodnicy przez powietrze. Może, bo dokładnie nie wiedzieliśmy co jest. Niestety jechaliśmy wolno, zresztą warunki nie pozwalały na szybszą jazdę na czwartym czy piątym biegu. Dlatego też stało się to, co się stać musiało. Silnik zgasł i już go nie można było odpalić. Stoimy. W środku lasu gdzieś w Afryce.
Gorąco, duszno i ciemno jak nie powiem gdzie. Nie dało się długo siedzieć w samochodzie. Na zewnątrz świat lasu równikowego, wszystko nas może spotkać. Nawet mi się książka "Zielone Piekło" przypomniała. Szedł chłopak przez dżunglę. Nigdy go nie odnaleziono. Coś go prawdopodobnie pożarło.
- Mustafa, jakie tu niebezpieczne zwierzęta żyją?
- Lamparty.
- To żeś pocieszył... Odpowiedziałem.
Sytuacja robi się coraz bardziej napięta, musimy coś zrobić, ale co? Na drodze żadnego samochodu. Wiemy, że nic już nie pojedzie, bo tutaj auta jadą tylko z promu, a my właśnie ostatnim przypłynęliśmy. Próbujemy dzwonić do hotelu, gdziekolwiek, ale niestety, żadna sieć nie jest dostępna.
- Co robimy?
- No właśnie.
Najpierw pada pomysł, by dwóch z nas poszło drogą do przodu, podobno gdzieś tutaj jest jakiś hotel, twierdzi Mustafa. Pozostałych dwóch miałoby czekać w aucie.
- Ile do tego hotelu kilometrów, pytam Mustafę.
- Nie wiem, odpowiada, ale chyba niedaleko.
Już ja znam te ich niedaleko, za chwilę, za kilka godzin... Dla człowieka z Afryki za chwilę może być za 15 minut, dziesięć godzin albo jutro. Niedaleko może być kilometr albo i 50.
- Ja zostaję w aucie, postanawiam. Przynajmniej będę pewien, że mnie w nim nic nie pożre. No i zastanowię się, może wpadnę na jakiś inny pomysł. Może auto ruszy, może ... Sam już nie wiem.
- Idziemy wszyscy - decydują chłopaki. Rad nierad muszę iść z nimi, sam tu nie zostanę, poza tym w kupie wiadomo, raźniej. Zły jestem na siebie, nie mam żadnego światła, ani nawet scyzoryka. Jakąś latarkę miał tylko Tomek. Moja została w pokoju.
To się żeśmy wybrali, jak stado baranów - pomyślałem. Mamy safari... Inni mogli normalnie przyjechać, pooglądać zwierzątka, ale my oczywiście nie, my musieliśmy inaczej, z przygodami. Cały czas się zastanawiałem, czy robimy dobrze wybierając się na piechotę przez las. Co w takiej sytuacji powinniśmy zrobić? Nawet nie dano mi chwili, bym się porządnie nad tym wszystkim zastanowił.
Zamknęliśmy auto i ruszyliśmy. Oj, popamiętam las Budongo... Jak nas teraz spotka jakiekolwiek zwierzę, możemy mieć poważne kłopoty. Co tu może być groźnego? Małpy, węże, lamparty... wszystko. Zacząłem się niepokoić. Człowiek cywilizacji sam na sam z naturą. Kiedy ostatnio się tak niepokoiłem?
Pewnego razu a było to wieki temu, spałem sam w lesie. Do miasta 20 km. Nie zdążyłem na ostatni autobus podmiejski. Miałem do wyboru, iść kilkanaście kilometrów lasem, bo do miasta akurat droga lasem prowadziła albo się przespać pod namiotem. Wybrałem to drugie, bo co mnie mogło spotkać w nocy w środku polskiego lasu? Rozłożyłem namiot i zasnąłem. Nagle się przebudziłem, bo usłyszałem, jakieś dźwięki, jakby ktoś wokół namiotu chodził. Ktoś lub coś... Dzika świnia to raczej nie była, chociaż czort tam wie. Nie sądzę, by to był człowiek, kilka razy to okrążyło mój namiot, zatrzymało się, potem znowu okrążyło i poszło sobie. Tak, wtedy się trochę bałem. Do tej pory nie wiem, co to było. Tu w lesie w Afryce na szczęście nie byłem sam, więc było łatwiej. Teraz to nawet nie był jeszcze strach, bo czego się było obawiać, przecież nie było powodu.
- Mustafa, jesteś pewien, ze ten hotel jest tu gdzieś niedaleko? Spytałem, chyba bardziej po to, by cokolwiek mówić. Mustafa już taki wesoły jak dotychczas nie był. Prawdę mówiąc, to nikt z nas już nie miał ochoty na żarty. Szliśmy i droga wydała mi się trasą maratonu. Czas wlókł się niemiłosiernie. Tomek przyświecał latarką.
Droga tak mniej więcej wyglądała, tylko było ciemniej. Tu jasno na parę metrów od flesza aparatu. .
Murchison Park - droga w ciemności © benasek
Po jakimś czasie w oddali zauważyłem, że jest nieco jaśniej, jakby łuna. Albo wzrok się przyzwyczaja do ciemności, albo faktycznie jakieś światła na horyzoncie. Wszyscy to zauważyli i raźniej ruszyliśmy do przodu. Nie wiem dokładnie ile przeszliśmy, kilometr, dwa... Okazało się, że są to światła wspomnianego przez Mustafę hotelu i domu, który przy nim stał. Gdy podeszliśmy bliżej, siedzieli przed wejściem jacyś miejscowi ludzie. Spoglądali na nas jak na dziwolągów. Nie wierzyli, żeśmy się po tym lesie ot tak sobie przespacerowali. Wpadłem do hotelu, z wrażenia poprosiłem o piwo. Mustafa poszedł załatwiać pomoc. Wewnątrz było jeszcze trochę gości z USA. Jak się dowiedzieli, że mamy jakiś problem, ulotnili się jak kamfora. Byli raptownie pięć minut i rozeszli się nawet nie zdążyłem zagadać. Wiedziałem, skąd są, bo poznałem już ich wcześniej w mieście. Nawet nie byli ciekawi, co nas spotkało. W międzyczasie chciałem wyjść z hotelu i zrobić kilka fotek okolicy. Tubylec, który zauważył, że się gdzieś wybieram, stanowczo mnie od tego zamiaru odciągnął.
- Tu jest bardzo niebezpiecznie. Nie wychodź na drogę.
- Co tu może być niebezpiecznego? Zapytałem udając nieco głupiego.
- Bawoły, odpowiedział.
Za jakiś czas zagaduję innego Czarnego.
- Jakie są tu niebezpieczne zwierzęta dla człowieka?
- Buffalloes my friend - czyli znowu bawoły, odpowiedział i ten.
Po około godzinie Mustafa wykombinował wreszcie Toyotę Land Cruiser. Mogliśmy ruszać dalej. Stąd do Masindi około 30 km. W aucie po raz trzeci pytam się, co tu w okolicy jest niebezpiecznego, bo nie wierzyłem, że powtórzy to co już słyszałem.
- Bawoły, odpowiedział. Także ludzie, dodał drugi. W toyocie było nas trzech i trzech Murzynów.
Hotel w lesie Budongo © benasek
Sama dalsza podróż mogłaby być kolejnym rozdziałem tej opowieści. Jechaliśmy chyba ze dwie godziny przez jakieś wsie, ciągnąc toyotę Mustafy. Niektóre wsie były zupełnie uśpione, w innych widać było gdzieniegdzie wiejskie zabawy z magnetofonem na ziemi. Mijaliśmy grupy ludzi, czułem się jakbym śnił. Mustafa nie chciał zostawiać samochodu w lesie, bo pewnie już by go nigdy nie odzyskał. W Afryce sporą wartość ma rower, więc o tym, jak ważny jest samochód nie ma nawet co pisać. Po prostu gdyby te auto stracił, lepiej, gdyby w ogóle do miasta już nie wracał. Nie mieliśmy liny holowniczej, więc najpierw użył jakiejś znalezionej, która pięć razy pękła. Za każdym razem stawaliśmy i ten klecił tą linę na nowo. Gdy już w ogóle nie nadawała się do użytku i nie można było jej dalej wiązać, pociął pasy bezpieczeństwa i z nich skręcił linę. O dziwo, po jakimś czasie jego toyota odzyskała "siły" i zaczęła znów sama się poruszać. Nawet przez kilka kilometrów jechał przed nami. Śmiesznie to wyglądało, bo jechał bez świateł. Pod górę jednak zabawa z holowaniem zaczęła się od nowa. Po drodze trafiliśmy znów na jakąś ciężarówkę, która się zakopała i ludzie debatowali, jak ją odkopać. Nie mogliśmy jej ominąć, musieliśmy znaleźć nową drogę. Pojechaliśmy przez jakąś plantację trzciny cukrowej. O dziwo od czasu do czasu także i tutaj mijaliśmy ludzi, nawet przejechał skuter bez światła. Całości wydarzenia jednak opisać się nie da. Tego nawet nie oddałby żaden film, a co dopiero tekst. Dojechaliśmy w końcu do miasta już grubo po północy. Byłem tak pełen emocji, że łażenie w nocy po tonącym w półmroku Masindi z dziesiątkami straganików oświetlanych lampami naftowymi i sklepików nie robiło już na mnie żadnego wrażenia. Kupiłem piwo, chłopaki zafundowali sobie whisky i pomaszerowaliśmy do hotelu. Na dzisiaj emocji naprawdę było dosyć... Miałem nadzieję, że już więcej przygód w Ugandzie mieć nie będę. Nie wiedziałem wtedy, że znów się pomyliłem...
Uganda cz. 1 Muzungu w Kampali
Uganda cz. 2 W Kakooge u Misjonarzy
Uganda cz.3 Masindi i Nyabyeya
Relacja Michała
Uganda cz. 5
Kategoria Uganda
Komentarze
Antykwa | 20:05 sobota, 12 marca 2016 | linkuj
Zapowiedziałeś Krzysiek następną część relacji i co? Obawiam się że wrażenie zdążą Ci zblednąć, nawet wyparować, nie będą takie świeże i łapiące za gardło. Ale ja rozumiem, sprawy zawodowe są ważniejsze. Mimo wszystko czekam.
Trendix | 18:07 niedziela, 14 lutego 2016 | linkuj
Długo jakoś na BSa nie zaglądałem ale dziś wpadłem i przeczytałem Twoją niesamowitą opowieść :) Czekam więc Krzysiek na ciąg dalszy :)
kaibuk rutra | 19:31 niedziela, 31 stycznia 2016 | linkuj
Piwo było ok ale szkoda (naprawdę było super i jeszcze raz dzięki za wycieczkę i czekam za następną )że musiałem przejechać 500 km po nie hehe,czekam na ciekawe zagadki tak jak ci mówiłem lubię takie rzeczy ,co do spencerku po sawannie to nieświadomość czasem jest błogosławieństwem ale tym razem się udało ale następnym razem....
Antykwa | 01:28 piątek, 29 stycznia 2016 | linkuj
Będę sceptyczny... zacząłem, ale nie. Co ja mam do powiedzenia a Afryce? Tyle że też bym chciał zobaczyć to co Ty Krzyśku opisujesz. Nie zobaczę bo nie jestem Tobą. Jam nie do takich widać przygód stworzony. Do takich wspaniałych przygód.
Dobrze że z tej podróży cały wróciłeś, było krucho. Twój opis jest bardzo skrócony, myślę że na żywo kiedyś roztoczysz pełnię tej przygody. A sceptycyzm dotyczył tylko zwierząt.
Przypomniało mi się pewne wydarzenie. Kolega miał trabanta 601. Jechał do pracy za granicą. Spieszył się, jechał przez las. W pewnym momencie spostrzegł dzika na drodze. Pomyślał: trzasnę go, przywiozę kolegom na budowie, będziemy mieli ucztę. Trzasnął.
Na budowę przyjechał prawie na fajrant. Co tak późno - pytamy - co się stało? Już nie mam mojego trabancika - odpowiedział smutny.
Kolega był inżynierem, nie rodowitym mieszkańcem Czarnego Lądu.
Dobrze że z tej podróży cały wróciłeś, było krucho. Twój opis jest bardzo skrócony, myślę że na żywo kiedyś roztoczysz pełnię tej przygody. A sceptycyzm dotyczył tylko zwierząt.
Przypomniało mi się pewne wydarzenie. Kolega miał trabanta 601. Jechał do pracy za granicą. Spieszył się, jechał przez las. W pewnym momencie spostrzegł dzika na drodze. Pomyślał: trzasnę go, przywiozę kolegom na budowie, będziemy mieli ucztę. Trzasnął.
Na budowę przyjechał prawie na fajrant. Co tak późno - pytamy - co się stało? Już nie mam mojego trabancika - odpowiedział smutny.
Kolega był inżynierem, nie rodowitym mieszkańcem Czarnego Lądu.
Nefre | 21:19 wtorek, 19 stycznia 2016 | linkuj
Czytam i oglądam z otwartymi ustami...... fotki zwierząt przepiękne......, a przygoda z autem.....noo mój kolego będziesz miał co opowiadać wnukom... i nie tylko...Moim marzeniem jest taki park z dzikimi zwierzętami na wolności... może kiedyś Kenia...... a teraz czekam na number 5 Twojej niesamowitej opowieści...
leszczyk | 13:38 poniedziałek, 18 stycznia 2016 | linkuj
To nie dla mnie przygody, na mnie wystarczy zwykły pająk-krzyżak, co dopiero taki potwór :-) Ciekawe, że środkowa Afryka kojarzy nam się z obrazkami safari na sawannie, podczas, gdy w swojej większości - jak sądzę - to właśnie te rdzawobarwne drogi i krzaczory , tylko wierzby płaczącej brakuje ;-) Dobrze sie to czyta w bezpiecznym domu przy kawce ...
tunislawa | 19:42 niedziela, 17 stycznia 2016 | linkuj
niesamowita przygoda ! ja bym umarła ze stracu ! podziw !!!
kaibuk rutra | 23:38 sobota, 16 stycznia 2016 | linkuj
fajne fotki i fajna opowieść o nocnych spacerku ,szczególnie piękne zdjęcia zrobiłeś je nikonem? Co do pająka to prawdopodobnie z gatunku Nephila (golden orb-weavers)chociaż ten wygląda na tak zwanego pająka bananowego Nephila clavipes
chrissjakob | 20:50 sobota, 16 stycznia 2016 | linkuj
Krzysiek, Cejrowski wysiada przy Tobie. Pomimo, tego, że trochę już mi opowiadałeś o nocnym spacerze, to muszę powiedzieć, że "gęsia skóra" ponownie się pojawiła. Ja zostałbym w samochodzie. Mamy nadzieję, że będzie kolejna część.
Komentuj