FreeWebsiteTranslation.com
Info
Ten blog rowerowy prowadzi benasek z miasteczka Berlin. Mam przejechane 7896.00 kilometrów w tym 833.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.90 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Archiwum bloga
- 2017, Czerwiec1 - 2
- 2016, Maj2 - 15
- 2015, Grudzień1 - 6
- 2015, Listopad4 - 49
- 2015, Październik1 - 10
- 2015, Wrzesień1 - 7
- 2015, Sierpień1 - 10
- 2015, Maj1 - 5
- 2015, Marzec1 - 10
- 2015, Styczeń1 - 14
- 2014, Listopad1 - 9
- 2014, Październik1 - 11
- 2014, Wrzesień1 - 4
- 2014, Sierpień1 - 6
- 2014, Lipiec1 - 5
- 2014, Czerwiec4 - 28
- 2014, Styczeń2 - 19
- 2013, Grudzień1 - 12
- 2013, Wrzesień1 - 7
- 2013, Lipiec1 - 8
- 2013, Czerwiec3 - 39
- 2013, Maj2 - 34
- 2013, Kwiecień1 - 11
- 2013, Marzec1 - 21
- 2013, Luty2 - 30
- 2013, Styczeń1 - 16
- 2012, Grudzień2 - 34
- 2012, Listopad2 - 36
- 2012, Październik1 - 17
- 2012, Wrzesień2 - 35
- 2012, Sierpień3 - 52
- 2012, Lipiec3 - 50
- 2012, Czerwiec7 - 108
- 2012, Maj4 - 60
- 2012, Kwiecień3 - 45
- 2012, Marzec3 - 53
- 2012, Luty2 - 34
- 2012, Styczeń5 - 77
- 2011, Grudzień3 - 58
- 2011, Listopad1 - 14
- 2011, Październik7 - 69
- 2011, Wrzesień2 - 19
- 2011, Sierpień2 - 26
- 2011, Lipiec4 - 26
- 2011, Czerwiec8 - 71
- 2011, Maj2 - 10
- 2010, Wrzesień3 - 18
- 2010, Sierpień1 - 16
- 2010, Lipiec4 - 31
- 2010, Czerwiec3 - 31
- 2010, Kwiecień1 - 7
- 2010, Marzec3 - 60
- 2010, Luty1 - 12
- 2009, Listopad1 - 6
- 2009, Październik1 - 6
- 2009, Sierpień1 - 10
- 2009, Lipiec1 - 7
- 2009, Czerwiec4 - 39
- 2009, Maj1 - 23
- 2009, Kwiecień4 - 45
- 2009, Luty1 - 11
- 2009, Styczeń1 - 7
- 2008, Grudzień2 - 20
- 2008, Listopad1 - 15
- 2008, Październik1 - 4
- 2008, Wrzesień3 - 32
- 2008, Sierpień5 - 29
- 2008, Lipiec2 - 15
- 2008, Czerwiec2 - 27
- 2008, Maj7 - 47
- 2008, Kwiecień1 - 7
- 2008, Styczeń1 - 12
- 2007, Grudzień3 - 55
- 2007, Listopad3 - 34
- 2007, Październik2 - 15
- 2007, Wrzesień3 - 5
- 2007, Sierpień1 - 2
Wpisy archiwalne w kategorii
Uganda
Dystans całkowity: | 54.00 km (w terenie 1.00 km; 1.85%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 5 |
Średnio na aktywność: | 10.80 km |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
10.00 km
0.00 km teren
h
0:00 km/h:
Maks. pr.: km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Uganda cz. 5
Wtorek, 1 grudnia 2015 · dodano: 03.05.2016 | Komentarze 6
Czas na ostatnią już relację z Ugandy.Po perypetiach jakie przeżyliśmy w Nyabyei i w lesie Budongo, mieliśmy w końcu ochotę jakoś spokojnie przeżyć dzień, bez jakichkolwiek przygód. Po przyjeździe do Masindi zapłaciliśmy Mustafie, życząc mu sporo szczęścia przy naprawie auta. Zostawił je na stacji benzynowej. Następnego dnia miał zacząć go naprawiać. Nie chcieliśmy być na jego miejscu. Zniszczenie samochodu może go sporo kosztować i z pewnością do interesu będzie musiał dopłacić.
Uganda Masindi © benasek
Mimo, że było już dawno po północy, ludzi w miasteczku kręciło się chyba tyle samo co w dzień. To, co rzucało się w oczy to znacznie mniej elektrycznego oświetlenia, niż się można było spodziewać. Lukę tą zastępowały stojące tu i tam na straganach pozapalane lampy naftowe. W powietrzu czuło się charakterystyczny zapach nafty. Ludzie nadal handlowali, rozmawiali, gdzieś łazili... Wokół sami czarni, spoglądający na nas ze zdziwieniem, że biali pętają się w nocy. Wszędzie w przewodnikach i podobnych publikacjach jak byk napisane, by unikać spacerów po zmierzchu. Jednak nie zauważyliśmy jakiegokolwiek zagrożenia. Weszliśmy do jakiegoś sklepu, kupiliśmy piwo i whisky. To pierwsze dla mnie, whisky dla chłopaków. Otworzyliśmy zawartości i posiedzieliśmy jeszcze trochę na werandzie hotelu wspominając dzień. Dziś ostatnia noc Tomka. Musi wracać do Polski. Rano, następnego już dnia odprowadziliśmy go na dworzec autobusowy...
- Pilnuj Michała. Dodał na koniec.
- Pozdrów tych w Polsce, odparłem na pożegnanie.
Uganda Masindi dworzec autobusowy © benasek
Uganda Masindi autobusy © benasek
Zarówno autobusy jak i dworzec prezentowały się, jak na tutejsze warunki całkiem okazale i w tym względzie Uganda w Masindi miło mnie zaskoczyła. Wszelki gdakający i piejący dobytek podróżnych powędrował do bagażnika.
Michał, po wczorajszym delektowaniu się nie czuł się jakoś specjalnie. Nie umiał tego dokładnie opisać, ale jak to określił, czuł się jakoś nieswojo.
- Co ci jest, pytam. Boli cię coś?
- Nie.
- To co się dzieje?
- Nie wiem, idę się położyć, może mi przejdzie.
Po czym poszedł do siebie do pokoju.
Uganda Masindi sklep © benasek
Zebrałem swoje brudne ciuchy i podałem kobiecie w hotelu.
- Zanieś, za 5 dolców ci wypiorą, wyprasują, będziesz miał jak nowe - radził kilka dni temu Michał.
No to zebrałem w kupę wszystkie brudy jakie tylko znalazłem i zaniosłem je do wyprania i wyprasowania. Sam poszedłem się przejść po mieście.
Uganda Masindi © benasek
Zamierzałem kupić jakieś pamiątki, powysyłać kartki i po prostu powałęsać się.
Uganda Masindi © benasek
Uganda © benasek
Gdy wróciłem, z Michałem wcale lepiej nie było. Na nic nie miał ochoty.
- Idź po ciuchy, kobieta już wyprała i wyprasowała. Dodał tylko.
Poszedłem, wręczono mi kartkę, na której była cała litania tego, co zrobili. Przy każdej pozycji typu skarpety, koszulka, slipy była cena prania, suszenia, prasowania a pewnie i jeszcze tchnięcia dobrego ducha. Spojrzałem na cenę i na pierwszy rzut oka dojrzałem 7,5 dolara. Jako, że część ciuchów była Michała, uznałem, że wszystko się zgadza, ciuszki na glanc odpicowane. pachnące, dałem 10 dolców i odchodzę. Co mi tam, niech ma babina na górkę, wszystko w rękach prała, gniotła myślałem o niej z pewnym politowaniem.
Za chwilę kobieta podnosi głos, druga jej wtóruje.
- Co jest? Pytam. Nie przysłuchiwałem się zbytnio tej rozmowie, więc nie wiedziałem o co chodzi.
- Mówi, że dałeś jej za mało. Podpowiada Michał.
- No jak za mało, jeszcze na górkę dałem. Patrzę na papier, jaki dostałem po usłudze a tam nie 7,50 a 75 dolarów!
- Ile!? No do ku.. nędzy. Michał. Ona chce za tą przepierkę 75 dolców. Coś ty pieprzył, że za piątkę nam to zrobią.
Uganda Masindi restauracja © benasek
Nie ukrywam, byłem nieco zmieszany, by nie określić tego dosadniej.
- 75 dolarów chcesz kobieto za wypranie tych kilka ciuchów? O nie, tyle to ja nie dam.
Tu zacząłem pokazywać swoją irytację dając do zrozumienia, że z ceną przegięły potrójnie. W duchu zaś opierniczałem siebie, bo zrobiłem z siebie osła i nie zapytałem przed robotą ile to będzie kosztować.
Skończyło się na tym, że sporo zeszły z cennika, za swoje ciuchy zapłacił Michał, ale i tak zabuliłem kilka razy więcej niż obiecane 5.
- Dobra, na drugi raz będę mądrzejszy. Musisz na każdym kroku pilnować się człowieku, bo cię tu zjedzą. Pomyślałem. Biały w Afryce to jak bankomat. Trzeba go opucować, by lżejszy wrócił do domu. Takie odniosłem wrażenia po kilku tygodniach pobytu na Czarnym Lądzie.
No i więcej nic do prania nie dam.
Michał jeszcze dodał.
- Patrz jaka jędza. A ja jej wczoraj sprezentowałem koszulki, tak się dzisiaj odwdzięczyła.
Poznałem pewnego gościa - tubylca. Zajmował się wydobyciem granitu i wyrobem z niego różnych płyt, płytek, figurek i innych przedmiotów.
Uganda Masindi apteka © benasek
Wiedziałem, że Michała interesowały takie rzeczy, więc zaprosiłem go wieczorem do nas, by pokazał swoje wyroby. Ten, gdy już się zupełnie ściemniało przyszedł z wykonaną przez siebie granitową płytką. Powiadomiłem o tym Michała który zszedł z łóżka, przyszedł do nas, spojrzał na nas błędnym okiem, ledwie powiedział cześć, zatoczył koło i wrócił z powrotem do pokoju. Nic go nie zainteresowało.
Ja pierniczę, z nim faktycznie zaczyna się coś dziać, pomyślałem. Z przybyłym gościem za długo nie pogawędziłem, bo zaczynałem już na dobre niepokoić się o przyjaciela.
- Jadłeś dziś coś? Pytam.
- Nie jadłem, nie mam ochoty na żarcie.
- Boli cię coś?
- Nic mnie nie boli, ale dziwnie się czuję, słabo mi coś...
Uganda Masindi płyta upamiętniająca Jana Pawła II © benasek
Było już dość późno. Nie miałem pojęcia, co mu zaczynało dolegać. Gorączki nie miał. Był zorientowany, gdzie jest, ale faktycznie nie ten człowiek, którego znam.
- Mdli mnie. Jakoś tu się kiepsko czuję, po czym pokazał na brzuch.
- Michał, z gołymi rękoma to ja ci tu za dużo nie jestem w stanie pomóc. Ja nawet nie wiem, jakie masz ciśnienie, o innych parametrach nie wspomnę. Na co ty chorujesz w ogóle? Bierzesz jakieś lekarstwa?
Wysypał z foliowej torebki leki, jakie ze sobą zabrał i powinien brać. Miał ich cztery rodzaje, nic jednak na przewlekłe schorzenia.
Mam jakieś tam pojęcie na medyczne tematy, ale bez stetoskopu, ciśnieniomierza to mogłem tylko pobawić się w Kaszpirowskiego.
Sytuacja jednak robiła się poważna.
- Michał, biorę ochroniarza i idę do miasta poszukać jakiejś apteki, przychodni czy pies wie czego.
Muszę spod ziemi wytargać ten stetoskop i ciśnieniomierz.
Uganda Sprzedaż szaszłyków w trasie © benasek
Poszedłem do bramy, gdzie siedział czarny facet z karabinem, obok niego jego kolega.
- Witam panów. Mam problem, kolega zachorował, muszę znaleźć stetoskop do osłuchiwania serca i aparat do mierzenia ciśnienia. Szukam apteki czy czegoś podobnego. Pójdzie pan ze mną? Nie boję się, ale po prostu pan tu lepiej zorientowany a noc już, zależy mi na czasie.
Oczywiście nie było żadnego problemu. Wstał i poszliśmy. Miasteczko było oddalone ok. 2 kilometry, więc w niespełna 20 minut byliśmy już wśród nocnego gwaru. Nie miałem kompletnie pojęcia, gdzie tych potrzebujących rzeczy wypatrywać. Weź tu teraz o północy w środku Ugandy stetoskopu i ciśnieniomierza szukaj. No i żałowałem, że nie jestem tutaj i nie przyglądam się temu wszystkiemu na spokojnie, jak ktoś, kto lubi takie klimaty.
- Jest tu jakiś lekarz w tym mieście? Spytałem ochroniarza.
- Jest. Po czym poinformował gdzie, co i jak. To mnie trochę uspokoiło. Okazało się, że jest jednak dość daleko i dał do zrozumienia, bym na niego za bardzo nie liczył. W ostateczności jednak będziemy jego szukać, pomyślałem. Innym pomysłem był wyjazd do Kakooge, gdzie przecież był szpital i lekarz także. Tylko że do Kakooge jest stąd 175 km, co w warunkach afrykańskich przedkłada się na około 3 godziny jazdy - nocnej jazdy. O ile ze znalezieniem kierowcy nie byłoby problemu to pewnie zabulilibyśmy za to krocie.
Uganda Masindi wautobusie © benasek
Weszliśmy do jakiegoś sklepu. Tu znów pytamy o potrzebne rzeczy. Nie mają. Idziemy dalej. Apteka jest, ale zamknięta. Nie czekamy, szukamy następnej. Mijam kramiki, przechodzące grupki ludzi, motorki, rowery... Wchodzimy do kolejnej apteki a raczej chyba punktu aptecznego, bo była maciupka jak wc w pociągach PKP. Tak małej apteki nie widziałem jeszcze nigdy. Widać było, że sprzedawczyni znała ochroniarza.
- Dobry wieczór, mam chorego przyjaciela, potrzebuję stetoskopu i ciśnieniomierza, pożyczy pani?
Sprzedawczyni wyjęła nowiutki stetoskop oraz przyrząd do mierzenia ciśnienia. Do tego zakupiłem jeszcze dwa leki, bowiem podejrzewałem, co może być Michałowi, ale pewny nie byłem.
- Dziękuję. Jeszcze dzisiaj się tu pojawię z powrotem. Dodałem na koniec.
Powrót tą samą drogą. Byłem nieco spokojniejszy. Przynajmniej z gołymi rękoma nie wracam.
Michał nadal leżał, jak go zostawiłem.
- Jak jest? Pytam.
- Bez zmian.
Osłuchowo serce i płuca miał w porządku. Ciśnienie również. Po raz kolejny go zbadałem.
Nie będę się tu w szczegóły badania wdawał, bo raczej nie wypada. Zresztą granica, co wypada pisać a czego nie, jest bardzo cienka.
- Michał, krążeniowo jest z tobą w porządku. Oddychasz miarowo. Puls w normie, ciśnienie też. Neurologicznie bez odchyleń. Masz tu dwa leki. Ten jest starszy, ale działa szybciej. Masz go wziąć, a te będziesz brał dwa razy dziennie. Za pół godziny jak Ci to nie pomoże, działamy dalej.
Uganda Masindi w autobusie © benasek
- Do tego masz szlaban na alkohol i ciężkie jedzenie - rozkazywałem. Pijesz tylko to i to. Mój podopieczny bez sprzeciwu poddał się zaleceniom. Była pierwsza w nocy. Analizowałem to co się stało i byłem zły na siebie za wiele spraw. Za brak stetoskopu, za późną swoją reakcję na to wszystko. Przed wyjazdem jeszcze wspomniałem:
- Jedziemy w busz, wezmę stetoskop.
- A gdzie tam będziesz brał. Odpowiedział Michał. Nie będzie ci potrzebny.
No dobra, to nie biorę. I nie wziąłem. Teraz już wiem, że zawsze będę brał. Zaoszczędzę sobie nocnych spacerów chociażby.
- Jak się czujesz, lepiej? Pytam po jakimś czasie.
Uganda Kampala © benasek
Uganda Kampala © benasek
- Gorzej się nie czuję, w brzuchu jakby lepiej. Odpowiedział.
- Idę odnieść stetoskop i ciśnieniomierz, zaraz wracam.
W aptece chciałem podziękować kobiecie za pożyczenie sprzętu, położyłem pieniądze. Kobieta nie wzięła, co mnie zdziwiło. Zapłaciłem tylko ochroniarzowi. ten skrupułów nie miał. Gdy wróciłem, Michał siedział i widać było, że czuje się lepiej.
- I jak? Pytam.
- Krzychu, czuję się lepiej, poważnie.
Kamień spadł mi z serca. Jest nadzieja.
Po jakimś czasie widać było, że kolega zupełnie czuje się dobrze a po jeszcze niedawnych dolegliwościach jakby ręką odjął.
- Nie mogę uwierzyć, ze tak szybko można uzdrowić człowieka, dziwił się.
- Ale żeś mi strachu napędził. Strułeś się albo jakaś jeszcze inna cholera cię dopadła. Najważniejsze, że jest lepiej. Ale nadal jesz i pijesz, co ci zalecę. Dodałem.
Uganda Kampala © benasek
Uganda Kampala © benasek
Uganda Kampala © benasek
Uganda rybacy na jeziorze Wiktorii © benasek
Uganda jezioro Wiktorii © benasek
Uganda krokodyl © benasek Przy prawym oku krokodyla widać muchy tse-tse.
Rano było już tylko lepiej. Michał czuł się jak nowo narodzony, ale cały czas trzymał się diety jaką mu zafundowałem. Zero alkoholu, nawet piwa nie powąchał. Przed nami jeszcze niecały tydzień w Ugandzie, zapragnąłem po prostu resztę dni spędzić w zupełnym spokoju, bez tego typu przygód.
- Wczoraj myślałem, że umrę. Poinformował. Wyjeżdżamy stąd Krzychu. Jedziemy jutro do Kampali a stamtąd do Entebbe. Musimy w końcu odpocząć. Zarządził mój współtowarzysz.
Spakowaliśmy manele, wsiedliśmy w autobus i za kilka godzin znaleźliśmy się w stolicy a potem ruszyliśmy na południe do Entebbe, gdzie pozostaliśmy do końca naszego pobytu.
Uganda ptak © benasek
Entebbe to siedziba prezydenta Yoweri Museveni. To dzięki niemu Uganda wygląda dzisiaj tak jak wygląda i można do niej przyjechać i czuć się w miarę bezpiecznie. Zresztą gdzie dzisiaj bezpiecznie? Dzisiaj tak, jutro już nie.
Uganda Entebbe ogrodzenie siedziby prezydenta © benasek
Jesteśmy odrobinę mądrzejsi. Pierwszego dnia pobytu w Entebbe poznajemy chłopaka - kierowcę boda-boda czyli małego furgonu. Zawiózł nas tu i tam. Gdy spytaliśmy, gdzie najlepiej wymienić dolary na ugandyjskie szylingi, zaproponował, że nas zawiezie. Przewiózł nas przez najgorsze chyba dzielnice miasta i już zacząłem powątpiewać, czy w ogóle tam, gdzie chcemy dotrzemy. W końcu wydostał się z bazaru przez który przejeżdżaliśmy i stanął przed czymś, co przypominało nasze kantory.
Uganda Entebbe na targu © benasek
Najpierw wymieniał Michał, potem ja. Michał podał pieniądze, po czym przelicza szylingi i widzi, że za mało i to o 10 000.
- No jak, za mało tu jest - kolega się zaczyna buntować.
Widać było, że kobieta chciała go "przewieźć". Zrobiła to tak sprytnie, że o mało co i byśmy się nie zorientowali...
Oddała jednak brakującą część. Żadnego przepraszam ani pocałuj mnie w tyłek. Jeszcze widać było, że nie bardzo zadowolona jest.
Teraz było jasne, dlaczego koleś wiózł nas przez całe miasto. Musisz człowieku w Afryce uważać na każdym kroku.
Uganda na targu w Entebbe © benasek
Uganda Entebbe sprzedaż używanych butów © benasek
Uganda Entebbe na targu © benasek
Uganda Entebbe ochroniarz przed sklepem © benasek
Uganda Entebbe warsztat rowerowy © benasek
Uganda Entebbe krocionóg olbrzymi © benasek
Ten krocionóg był grubości palca. Miałem go za sąsiada przez cztery dni.
W Ugandzie widziałem jeden raz pojazd z Europy. To kamper z Niemiec. Właśnie wybierał się do Etiopii. Zdążyłem jeszcze chwilę pogadać z kierowcą. Szerokiej drogi po afrykańskich bezdrożach - życzyłem na koniec.
Uganda kamper z Niemiec © benasek
Uganda Entebbe storczyk © benasek
Banknoty z Ugandy © benasek
Uganda szympans © benasek
W Entebbe byliśmy cztery dni. Po przygodach, jakich doświadczyliśmy w pierwszym tygodniu, pobyt tutaj wydał się nam sielankowy i beztroski. My zaś nie kusiliśmy losu, chociaż przygoda w Afryce czai się na każdym kroku i trzeba po prostu mieć zawsze oczy i uszy szeroko otwarte. Co z tego, że to wiedzieliśmy, jak i tak nie udało się nam uniknąć tych niepokojących sytuacji. W wolnych chwilach wracałem do niedawnych wydarzeń, które z pewnością na długo pozostaną w pamięci.
Kategoria Uganda
Dane wyjazdu:
1.00 km
0.00 km teren
h
0:00 km/h:
Maks. pr.: km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Uganda cz.4 Murchison Park
Sobota, 28 listopada 2015 · dodano: 16.01.2016 | Komentarze 12
Z Mustafą umówiliśmy się, by przyjechał po nas do hotelu. Z początku nie chcieliśmy go informować, gdzie mieszkamy. Jednak od razu dało się zauważyć, że już pół miasta wie, cośmy za jedni i gdzie nocujemy. W hotelu wybudowanym najprawdopodobniej na polu golfowym byliśmy jedynymi białymi gośćmi. W mieście przez cały pobyt spotkałem tylko dwie białe istoty.Śniadanie nie przedstawiało się szczególnie. Znowu omlet wylądował na talerzu. Wczoraj z serem, dzisiaj z warzywami. Do tego taki sobie chleb i rozpuszczalna kawa z mlekiem. Przynieśli coś tam jeszcze z miejscowych smakołyków. Ogólnie jednak nie można było powiedzieć by nas tutaj repertuarem śniadaniowym rozpieszczali.
Nasz kierowca przyjechał punktualnie i po zabraniu najpotrzebniejszych rzeczy wpakowaliśmy się do samochodu. Kierunek północ. Za miastem przy drogowskazie z napisem Murchison Park 68 km skręciliśmy w prawo na gruntową drogę i z każdym kilometrem coraz bardziej oddalaliśmy się od ludzkich zabudowań. Celem naszej wycieczki był wspomniany Murchison Park. Miałem nadzieję zobaczyć tą dzikszą część Afryki. Po drodze mijaliśmy znane nam już z poprzednich wypadów krajobrazy.
Masindi - Uganda kobieta z wiadrem na głowie © benasek
Takie widoki kobiet niosących towary na głowie był tutaj na porządku dziennym. Zastanawiałem się nad tym, dlaczego akurat w Afryce przyjął się taki sposób noszenia różnych bagaży. Widziałem na tych głowach prawie wszystko. Co ciekawe, nie spotkałem chyba żadnego faceta, by coś tak niósł, za to kobiet sporo.
Wczoraj wieczorem dzwoniliśmy do pewnego hoteliku usytuowanego gdzieś po drodze i pytaliśmy o stan trasy. Wprawdzie deszcz nie padał, więc ewentualne kałuże i błoto powinno wyschnąć, ale nigdy przecież nie wiadomo. Powiedziano nam, że drogi są przejezdne, miejscami może być nadal kłopot.
- A kto was wiezie? Zapytał się ktoś po drugiej stronie telefonu.
- Mustafa, chłopak z Masindi.
- Jak on jedzie, to nie macie się co martwić, usłyszeliśmy. Da radę.
Trochę byliśmy zdziwieni, że go tam znają, ale to nas również uspokoiło. Znaczyło, że jest obeznany w okolicy.
Po pewnym czasie dojeżdżamy do bramy parku, gdzie musieliśmy zapłacić za wszystko. 70 $ za osobę.
Uganda - wjazd do Murchison Parku © benasek
Park Narodowy Wodospadu Murchisona, to całkiem spory obszar o powierzchni 3839 km² (Dla przykładu Tatrzański Park Narodowy ma 218 km² ). Utworzony został w by chronić ponad 70 gatunków ssaków i około 450 gatunków ptaków.
Wzbudzaliśmy pewne zainteresowanie małp.
Uganda małpy na drzewie © benasek
Tych zresztą spotykaliśmy w wielu miejscach i z czasem zaczęły nam powszednieć.
Uganda - pawiany na drodze © benasek
Uganda - pawian © benasek
Nieoczekiwanie wraz z małpami pojawił się problem - muchy tse - tse. Tam, gdzie zwierząt było sporo, można było spotkać te paskudne owady. Mieliśmy oczywiście pootwierane okna i co chwila wlatywały i próbowały ukłuć. Zresztą każdego z nas kilka razy to spotkało. Przez jakiś czas walczymy z nimi, bo wtargnęła ich cała gromada. Mustafa, Michał, Tomek i oczywiście ja, wachlujemy rękoma. Nie wiedziałem, ze tak trudno jest to unicestwić. Uganda należy do państw, gdzie często występuje śpiączka afrykańska. Wywołuje ją pasożyt świdrowiec, przenoszony właśnie przez tą muchę.Świdrowiec wprowadzany jest do układu krwionośnego, gdzie się rozmnaża. Następnie przedostaje się do naczyń i węzłów chłonnych i po upływie 2 - 3 miesięcy trafia do płynu rdzeniowo - mózgowego, powoduje skrajne wycieńczenie organizmu i sen, który kończy się śmiercią. Tyle Wikipedia. Oczywiście kilka razy poczułem, jak zresztą każdy z nas, jej ukłucie. Przez następne miesiące będę więc miał o czym myśleć. Dostały się świdrowce czy nie...
Wydawałoby się, że szympansy są milutkie. Ten raczej w dobrym humorze nie był. Za nim widać nogi kolejnego...
Uganda szympans © benasek
Spotkaj teraz taką małpę na drodze. Ciekaw jestem, jak by było, gdybym rowerem tu jechał...
Uganda - szympans © benasek
Uganda - szympans © benasek
Droga, a nad nią pajęczyna z ledwo widocznym pająkiem wielkości... chyba ludzkiej głowy.
Pająk nad drogą © benasek
Tutaj w całej okazałości, "ściągnięty" przez mój aparat. Piwo dla tego, kto zgadnie, jak on się nazywa. Ja nie wiem.
Pająk na pajęczynie © benasek
Jest rzeczywiście dość spory. Weź tu teraz człowieku spaceruj po lesie w Afryce.
Za chwilę znowu postój. Tym razem trafiamy na stadko bawołów.
Bawół afrykański © benasek
Bawół należy obok słonia, lwa, lamparta i nosorożca do tzw. wielkiej piątki Afryki, czyli najbardziej niebezpiecznych zwierząt tego kontynentu. Dodałbym jeszcze do tego towarzystwa rubasznego hipopotama.
Trudno z pewnością uwierzyć, że bawoły zabijają rocznie w Afryce 3000 - 4000 ludzi.
Robimy pierwszą dłuższą przerwę. Dojechaliśmy do Nilu - w miejscu, gdzie znajduje się wodospad Murchisona. Od niego wziął nazwę cały park narodowy.
Wodospad Murchisona na Nilu © benasek
Co tu dużo pisać, jak się opisać nie da... Tęcza na wyciągnięcie ręki. Można powiedzieć, dotykałem jej.
Tęcza nad wodospadem Murchisona © benasek
Wodospad Murchisona na Nilu © benasek
Nil za wodospadem Murchisona © benasek
Stąd za kilkadziesiąt kilometrów rzeka wpada do jeziora Alberta i wypływa z niego jako Nil Biały. Jeszcze 6000 km i koniec gdzieś tam
w Egipcie. To właśnie w tych okolicach kręcono wspomniany wcześniej film "Afrykańska Królowa".
Krótki odpoczynek i jedziemy dalej.
Tomek odpoczywa © benasek
Tubylec wymachiwał tą "szabelką" i wymachiwał. Tomek w tym czasie przejrzał chyba wszystkie swoje zdjęcia w aparacie...
Uganda Park Narodowy Wodospadu Murchisona © benasek
Czekamy na prom, którym przepłyniemy na drugą stronę Nilu.
Globus nad Nilem w parku narodowym wodospadu Murchisona © benasek
Właśnie mowa o promie. Pływa co dwie godziny.
Prom na Nilu Wiktorii © benasek
Po drugiej stronie Nilu widać wyraźną różnicę w świecie zwierzęcym.
Kingfisher czyli po naszemu afrykański zimorodek © benasek
Antylopa kob żółty © benasek
Żyrafy to dopiero ciekawe zwierzęta. Śpią niewiele i potrafią zabić lwa. Samce walczą ze sobą na szyje.
Żyrafy na sawannie © benasek
Żyrafy na sawannie © benasek
Żyrafa na sawannie © benasek
Sawanna - bawoły © benasek
Sawanna - bawół afrykański © benasek
Bawół nie ma w przyrodzie żadnego wroga. Jedynie człowiek jest w stanie mu zagrozić. Również nie boi się lwa...
Sawanna - guziec © benasek
Widoki na porządku dziennym © benasek
Uganda Park Narodowy Wodospadu Murchisona © benasek
Sępy na drzewie © benasek
Słonie, w końcu są słonie, cieszymy się, jak dzieci. Wychodzimy po raz kolejny z auta i fotografujemy.
Słonie na sawannie © benasek
Słonie, mimo, że po raz pierwszy dostrzegliśmy je dość daleko, to jednak w naturalnym ich środowisku zrobiły na nas spore wrażenie. Chyba dopiero teraz poczułem, że naprawdę jestem w Afryce.
Słonie na sawannie © benasek
Te wielkie ssaki szły sobie majestatycznie, sprawiając wrażenie, jakby czas płynął tu wolniej.
Lew, niestety, nie widzieliśmy ich polujących. By to zobaczyć, trzeba przyjechać rano. Mówi się, że lew jest królem dżungli... Jakim on tam królem dżungli jest, skoro żyje na sawannach?
Uganda - lew © benasek
Pojechaliśmy także obejrzeć hipopotamy. Te góry w oddali to już Kongo.
Swanna, widok na góry w Kongo © benasek
Hipopotamy w Nilu © benasek
Hipopotamy w Nilu © benasek
Mimo, że wyglądają sympatycznie, mają niezbyt chlubną statystykę. Należą także do niebezpiecznych zwierząt. Co z nosorożcami? Niestety, tych w parku nie widzieliśmy. Są dwa miejsca w Ugandzie, gdzie występują, ale są pod stałą "opieką". Tak więc nosorożca na wolności nie widziałem.
Uganda - nosorozec © benasek
Wielu nadal wierzy, że tkanka rogu nosorożca pomoże w chorobach wątroby, serca, skóry i jest afrodyzjakiem.Ta ludzka głupota doprowadziła, że znaczna populacja tych zwierząt wyginęła. Róg podobnie jak paznokieć nie ma właściwości leczniczych. Gdyby tak było, to ci, co obgryzają własne paznokcie, byliby zdrowsi.
Uganda antylopy na sawannie © benasek
Przeprawiliśmy się znów przez Nil, zdążyliśmy na ostatni prom. To chyba jedna z najmniejszych stacji Shell, jakie dotychczas widziałem.
Uganda - Stacja benzynowa Shell © benasek
Dziecko z hulajnogą © benasek
Gdzieś tam mrówki zaznaczały swoje istnienie. Ich szlak ciągnął się i ciągnął...
Szlak wędrujących mrówek © benasek
Szlak wędrujących mrówek © benasek
Nawet filmik z nimi zrobiłem. Te małe biegnące w obie strony szlaku stworzenia wyglądały niesamowicie.
Żołnierz z kałasznikowem © benasek
W trakcie robienia tego zdjęcia nie wiedziałem, że 15 minut później sam będę trzymał w ręku karabin, który niesie ten żołnierz. Poznaliśmy go i podwieźliśmy. Na koniec oczywiście pamiątkowa fotka. Ja z kałaszem w czerwonej koszulce z napisem Peace. Zostawiliśmy dopiero co poznanego kolegę a sami podążyliśmy w drogę powrotną.
W Afryce są tysiące rzeczy, które mogą zaskoczyć Europejczyka, na przykład szybko zapadająca noc.
W światłach reflektorów widzieliśmy co jakiś czas pojawiające się na drodze zwierzęta.
Mustafa w takich sytuacjach zamiast zwalniać, przyspieszał, licząc, że uda mu się uderzyć w jakąś perliczkę i z dodatkowym prezentem przyjechać do domu. Nie muszę pisać, że akurat to zachowanie nie podobało mi się.
Powrót przez las Budongo © benasek
Te zdjęcie nie jest udane. Oddaje jednak w jakiejś części klimat tego powrotu.
W pewnym momencie podczas jazdy Tomek się odzywa:
- Mamba, czarną mambę przejechaliśmy!
Nie widziałem niestety tej sytuacji. O czarnej mambie chyba każdy słyszał. Należy do jednych z największych jadowitych węży w Afryce i przy okazji najszybszych. Potrafi pełzać z prędkością 20km/h. Nie to jest jednak najważniejsze. Po ukąszeniu człowiek ma tylko kilka godzin na podanie antytoksyny. Potem niestety umiera i do tego świadomie. Z auta bez potrzeby, właśnie ze względu na takie niebezpieczeństwa nie wychodziliśmy.
- Zawracamy sprawdzić? Pyta któryś z chłopaków.
Pomysł nie przypadł reszcie do gustu, więc pojechaliśmy dalej. Ja też wolałem nie wiedzieć, czy faktycznie przez naszą wycieczkę jedno zwierzę ucierpiało w lesie. Pomóc, byśmy nie pomogli, a zawracać w nocy na tej drodze... Też pewnie byłby mały problem.
Ściemniało się coraz bardziej, więc pruliśmy dalej. W pewnym momencie na drogę wyskakuje antylopa. Nasz kierowca to zauważył i zamiast zahamować, przyspieszył, trafiając w zwierzę, które padło na drodze. No jasne, tyle skóry i mięsa... Zapewne sprzeda ją jutro na targu. Zatrzymujemy się. Mustafa zabiera zwierzaka do samochodu i po chwili jedzie dalej. Niestety, zaczyna się problem. Jak się okazało, antylopa uszkodziła kilka ważnych podzespołów w aucie. Wylał się płyn z chłodnicy. Strzałka temperatury w silniku zaczęła gwałtownie rosnąć.
- Mustafa, musisz zatrzymać samochód, bo zniszczysz silnik - mówię.
Akurat w tej kwestii nie potrzeba filozofów, bo to jest oczywiste. Wiedziałem o tym także z autopsji. Mustafa zatrzymał samochód, zgasił silnik. Wychodzimy z auta. Wokół już noc, las, do pierwszego celu - bramy parku narodowego jakieś 10 - 15 km. No nieźle.
- Mam wodę w plecaku, nawet dużo nie wypiłem - dodaję. Podaję butelkę i wlewamy ją do chłodnicy. Wchodzimy, ruszamy. Strzałka temperatury silnika nieco opada, by po chwili jazdy znów znaleźć się przy czerwonym polu oznaczającym niebezpieczną temperaturę.
- Mustafa, nie możesz dopuścić, by ta strzałka zbliżyła się do tego czerwonego pola, bo nie dojedziemy. Opowiadam, jak kiedyś się przejechałem po Zakopiance i stałem w kilometrowym korku. Z powodu uszkodzenia termostatu zagotowała się woda w układzie chłodzenia, po czym zniszczyła się uszczelka pod głowicą silnika i resztę podróży pokonałem pociągiem klnąc przy tym na czym świat stoi a wraz ze mną klął kolega. Auto zostawiłem gdzieś tam do naprawy. Zapłaciłem wtedy "jak za zboże".
Widać, że Mustafa był zupełnie pozbawiony wiedzy na ten temat. Może, gdyby jechał szybko, temperatura by spadła na wskutek częściowego chłodzenia chłodnicy przez powietrze. Może, bo dokładnie nie wiedzieliśmy co jest. Niestety jechaliśmy wolno, zresztą warunki nie pozwalały na szybszą jazdę na czwartym czy piątym biegu. Dlatego też stało się to, co się stać musiało. Silnik zgasł i już go nie można było odpalić. Stoimy. W środku lasu gdzieś w Afryce.
Gorąco, duszno i ciemno jak nie powiem gdzie. Nie dało się długo siedzieć w samochodzie. Na zewnątrz świat lasu równikowego, wszystko nas może spotkać. Nawet mi się książka "Zielone Piekło" przypomniała. Szedł chłopak przez dżunglę. Nigdy go nie odnaleziono. Coś go prawdopodobnie pożarło.
- Mustafa, jakie tu niebezpieczne zwierzęta żyją?
- Lamparty.
- To żeś pocieszył... Odpowiedziałem.
Sytuacja robi się coraz bardziej napięta, musimy coś zrobić, ale co? Na drodze żadnego samochodu. Wiemy, że nic już nie pojedzie, bo tutaj auta jadą tylko z promu, a my właśnie ostatnim przypłynęliśmy. Próbujemy dzwonić do hotelu, gdziekolwiek, ale niestety, żadna sieć nie jest dostępna.
- Co robimy?
- No właśnie.
Najpierw pada pomysł, by dwóch z nas poszło drogą do przodu, podobno gdzieś tutaj jest jakiś hotel, twierdzi Mustafa. Pozostałych dwóch miałoby czekać w aucie.
- Ile do tego hotelu kilometrów, pytam Mustafę.
- Nie wiem, odpowiada, ale chyba niedaleko.
Już ja znam te ich niedaleko, za chwilę, za kilka godzin... Dla człowieka z Afryki za chwilę może być za 15 minut, dziesięć godzin albo jutro. Niedaleko może być kilometr albo i 50.
- Ja zostaję w aucie, postanawiam. Przynajmniej będę pewien, że mnie w nim nic nie pożre. No i zastanowię się, może wpadnę na jakiś inny pomysł. Może auto ruszy, może ... Sam już nie wiem.
- Idziemy wszyscy - decydują chłopaki. Rad nierad muszę iść z nimi, sam tu nie zostanę, poza tym w kupie wiadomo, raźniej. Zły jestem na siebie, nie mam żadnego światła, ani nawet scyzoryka. Jakąś latarkę miał tylko Tomek. Moja została w pokoju.
To się żeśmy wybrali, jak stado baranów - pomyślałem. Mamy safari... Inni mogli normalnie przyjechać, pooglądać zwierzątka, ale my oczywiście nie, my musieliśmy inaczej, z przygodami. Cały czas się zastanawiałem, czy robimy dobrze wybierając się na piechotę przez las. Co w takiej sytuacji powinniśmy zrobić? Nawet nie dano mi chwili, bym się porządnie nad tym wszystkim zastanowił.
Zamknęliśmy auto i ruszyliśmy. Oj, popamiętam las Budongo... Jak nas teraz spotka jakiekolwiek zwierzę, możemy mieć poważne kłopoty. Co tu może być groźnego? Małpy, węże, lamparty... wszystko. Zacząłem się niepokoić. Człowiek cywilizacji sam na sam z naturą. Kiedy ostatnio się tak niepokoiłem?
Pewnego razu a było to wieki temu, spałem sam w lesie. Do miasta 20 km. Nie zdążyłem na ostatni autobus podmiejski. Miałem do wyboru, iść kilkanaście kilometrów lasem, bo do miasta akurat droga lasem prowadziła albo się przespać pod namiotem. Wybrałem to drugie, bo co mnie mogło spotkać w nocy w środku polskiego lasu? Rozłożyłem namiot i zasnąłem. Nagle się przebudziłem, bo usłyszałem, jakieś dźwięki, jakby ktoś wokół namiotu chodził. Ktoś lub coś... Dzika świnia to raczej nie była, chociaż czort tam wie. Nie sądzę, by to był człowiek, kilka razy to okrążyło mój namiot, zatrzymało się, potem znowu okrążyło i poszło sobie. Tak, wtedy się trochę bałem. Do tej pory nie wiem, co to było. Tu w lesie w Afryce na szczęście nie byłem sam, więc było łatwiej. Teraz to nawet nie był jeszcze strach, bo czego się było obawiać, przecież nie było powodu.
- Mustafa, jesteś pewien, ze ten hotel jest tu gdzieś niedaleko? Spytałem, chyba bardziej po to, by cokolwiek mówić. Mustafa już taki wesoły jak dotychczas nie był. Prawdę mówiąc, to nikt z nas już nie miał ochoty na żarty. Szliśmy i droga wydała mi się trasą maratonu. Czas wlókł się niemiłosiernie. Tomek przyświecał latarką.
Droga tak mniej więcej wyglądała, tylko było ciemniej. Tu jasno na parę metrów od flesza aparatu. .
Murchison Park - droga w ciemności © benasek
Po jakimś czasie w oddali zauważyłem, że jest nieco jaśniej, jakby łuna. Albo wzrok się przyzwyczaja do ciemności, albo faktycznie jakieś światła na horyzoncie. Wszyscy to zauważyli i raźniej ruszyliśmy do przodu. Nie wiem dokładnie ile przeszliśmy, kilometr, dwa... Okazało się, że są to światła wspomnianego przez Mustafę hotelu i domu, który przy nim stał. Gdy podeszliśmy bliżej, siedzieli przed wejściem jacyś miejscowi ludzie. Spoglądali na nas jak na dziwolągów. Nie wierzyli, żeśmy się po tym lesie ot tak sobie przespacerowali. Wpadłem do hotelu, z wrażenia poprosiłem o piwo. Mustafa poszedł załatwiać pomoc. Wewnątrz było jeszcze trochę gości z USA. Jak się dowiedzieli, że mamy jakiś problem, ulotnili się jak kamfora. Byli raptownie pięć minut i rozeszli się nawet nie zdążyłem zagadać. Wiedziałem, skąd są, bo poznałem już ich wcześniej w mieście. Nawet nie byli ciekawi, co nas spotkało. W międzyczasie chciałem wyjść z hotelu i zrobić kilka fotek okolicy. Tubylec, który zauważył, że się gdzieś wybieram, stanowczo mnie od tego zamiaru odciągnął.
- Tu jest bardzo niebezpiecznie. Nie wychodź na drogę.
- Co tu może być niebezpiecznego? Zapytałem udając nieco głupiego.
- Bawoły, odpowiedział.
Za jakiś czas zagaduję innego Czarnego.
- Jakie są tu niebezpieczne zwierzęta dla człowieka?
- Buffalloes my friend - czyli znowu bawoły, odpowiedział i ten.
Po około godzinie Mustafa wykombinował wreszcie Toyotę Land Cruiser. Mogliśmy ruszać dalej. Stąd do Masindi około 30 km. W aucie po raz trzeci pytam się, co tu w okolicy jest niebezpiecznego, bo nie wierzyłem, że powtórzy to co już słyszałem.
- Bawoły, odpowiedział. Także ludzie, dodał drugi. W toyocie było nas trzech i trzech Murzynów.
Hotel w lesie Budongo © benasek
Sama dalsza podróż mogłaby być kolejnym rozdziałem tej opowieści. Jechaliśmy chyba ze dwie godziny przez jakieś wsie, ciągnąc toyotę Mustafy. Niektóre wsie były zupełnie uśpione, w innych widać było gdzieniegdzie wiejskie zabawy z magnetofonem na ziemi. Mijaliśmy grupy ludzi, czułem się jakbym śnił. Mustafa nie chciał zostawiać samochodu w lesie, bo pewnie już by go nigdy nie odzyskał. W Afryce sporą wartość ma rower, więc o tym, jak ważny jest samochód nie ma nawet co pisać. Po prostu gdyby te auto stracił, lepiej, gdyby w ogóle do miasta już nie wracał. Nie mieliśmy liny holowniczej, więc najpierw użył jakiejś znalezionej, która pięć razy pękła. Za każdym razem stawaliśmy i ten klecił tą linę na nowo. Gdy już w ogóle nie nadawała się do użytku i nie można było jej dalej wiązać, pociął pasy bezpieczeństwa i z nich skręcił linę. O dziwo, po jakimś czasie jego toyota odzyskała "siły" i zaczęła znów sama się poruszać. Nawet przez kilka kilometrów jechał przed nami. Śmiesznie to wyglądało, bo jechał bez świateł. Pod górę jednak zabawa z holowaniem zaczęła się od nowa. Po drodze trafiliśmy znów na jakąś ciężarówkę, która się zakopała i ludzie debatowali, jak ją odkopać. Nie mogliśmy jej ominąć, musieliśmy znaleźć nową drogę. Pojechaliśmy przez jakąś plantację trzciny cukrowej. O dziwo od czasu do czasu także i tutaj mijaliśmy ludzi, nawet przejechał skuter bez światła. Całości wydarzenia jednak opisać się nie da. Tego nawet nie oddałby żaden film, a co dopiero tekst. Dojechaliśmy w końcu do miasta już grubo po północy. Byłem tak pełen emocji, że łażenie w nocy po tonącym w półmroku Masindi z dziesiątkami straganików oświetlanych lampami naftowymi i sklepików nie robiło już na mnie żadnego wrażenia. Kupiłem piwo, chłopaki zafundowali sobie whisky i pomaszerowaliśmy do hotelu. Na dzisiaj emocji naprawdę było dosyć... Miałem nadzieję, że już więcej przygód w Ugandzie mieć nie będę. Nie wiedziałem wtedy, że znów się pomyliłem...
Uganda cz. 1 Muzungu w Kampali
Uganda cz. 2 W Kakooge u Misjonarzy
Uganda cz.3 Masindi i Nyabyeya
Relacja Michała
Uganda cz. 5
Kategoria Uganda
Dane wyjazdu:
1.00 km
1.00 km teren
h
0:00 km/h:
Maks. pr.: km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Uganda cz. 3 Masindi i Nyabyeya
Piątek, 27 listopada 2015 · dodano: 26.12.2015 | Komentarze 12
Po śniadaniu opuszczamy Kakooge. Trafiło się nam jak ślepej kurze ziarno. Ks Warzecha i dr Szewczyk zamierzali poobserwować nosorożce i jadą w tym samym kierunku co my. Mogą nas podwieźć kilkadziesiąt kilometrów. Z początku mieliśmy ochotę z nimi je obejrzeć, ale nosorożce i tak mamy zamiar później zobaczyć, poza tym zbałamucilibyśmy cały dzień a chcieliśmy dzisiaj jeszcze być w Masindi.- Co to za miasto? Pytałem Michała jeszcze przed wyjazdem do Ugandy.
- Fajne, spodoba ci się, ma klimat, ogólnikowo skwitował.
Poszperałem trochę w necie i faktycznie miejsce zapowiadało się całkiem interesująco. To już interior Ugandy.
Stanęliśmy w Kibangya, pożegnaliśmy się z kolegami i w minutę złapaliśmy jakiś zdezelowany pojazd do Masindi. Krótka wymiana zdań co do ceny i wpakowaliśmy swoje bagaże do auta. Do przejechania 94 km, dystans zrobiliśmy w niecałe 1,5 i bez przygód dojechaliśmy do celu. Oto Masindi, jesteśmy ponad 200 km na północ od stolicy Ugandy. Stąd już niedaleko do Kongo.
Uganda - Masindi © benasek
Panuje w nim spory ruch, miasto tętni życiem. Żyje tu i w okolicach około 40 tysięcy mieszkańców. Wszystkie domy parterowe, gdzieniegdzie z jednym, maksymalnie dwoma piętrami. Cała miejscowość, jak zresztą chyba wszystkie afrykańskie miasta, jest jednym wielkim marketem.
Uganda - Masindi © benasek
Uganda - Masindi © benasek
Uganda - Masindi © benasek
Uganda - Masindi © benasek
Weszliśmy do jakiejś knajpy i zamówiliśmy po piwku. Nie chcieliśmy się pokazywać za wcześnie w hotelu, bo policzyliby nam jedną dobę więcej. Afrykańczycy kochają Białych (robić w trąbę). Michał opowiada jak był tu pierwszy raz i nocował w hoteliku, który widzimy po drugiej stronie knajpy. Uzmysławiam sobie, że od początku mojego pobytu w Afryce nie miałem jeszcze wody w ustach. Poję się głównie piwem. Zdarza się, że zabieram wodę, wyłącznie fabrycznie zamykaną i tylko wtedy, gdy muszę ją nieść w plecaku. Wierzę, że picie piwa jest bezpieczniejsze niż wody, poza tym piwo lepiej mi smakuje i znacznie łatwiej je wyczuć, gdy jest zepsute. W przeszłości ludzie nie znali metod oczyszczania wody. Choroby przez nią przenoszone były groźne i na porządku dziennym. Za to alkohol, jaki się w piwie znajduje i pH powodują zabicie lub zahamowanie wzrostu chorobotwórczych bakterii.
- Co tam za warunki były, bród i smród a niewiele taniej niż w tym co teraz będziemy mieszkać. Jak nie karaluchy to gekony. Kontynuuje Michał na temat wspomnianego hotelu.
- Akurat gekony lubię, wtrącam swoje trzy grosze. Tomek dopija browara, nic nie mówi.
Pomaszerowaliśmy do hotelu, co chwila pytani przez właścicieli boda - boda, czy nie mamy ochoty skorzystać z ich usług.
Po południu spacer na targ.
Masindi - targ © benasek
Zdjęcia jakie zrobiłem nie oddają obiektywnego obrazu targowiska. Tego opisać się nie da. Także nie chciałem za dużo fotografować, bo można było być pewnym, że ktoś podniesie hałas. W niektórych miejscach w Afryce ludzie są na tym punkcie wrażliwi.
Tutaj żelazka na duszę. Jeśli ktoś kiedykolwiek się zastanawiał, czy jest jeszcze gdzieś na świecie taki sprzęt w użyciu, to śmiało można powiedzieć, że tak, chociażby w Masindi i okolicach. Cena takiego żelazka to około 5 - 6 $, ale pewnie jeszcze dałoby się coś utargować.
Masindi - targ. Żelazka na duszę © benasek
Zdjęcie byłoby większe, ale panowie nie życzyli sobie fotek, więc ich nie publikuję. Szanuję czyjąś wolę. Kupiłem jeszcze u nich cztery strzały do łuku oraz ostrze dzidy z końcówką. Teraz jestem ciekaw, kto ostatnio kupił strzały - oryginalne do polowania, nie jakieś tam zabawki do łuku. O dzidy nie pytam, bo się raczej domyślam, że z Europejczyków mało kto je w dzisiejszych czasach kupuje.
Ale ja kupiłem!
Zrobiliśmy sobie także dłuższy spacer do najstarszego hotelu w Ugandzie - Hotelu Masindi. W latach pięćdziesiątych przebywał tu Ernest Hemingway. Przeżył w tych okolicach dwie katastrofy lotnicze. To tutaj także mieszkali Humphrey Bogart i Katharine Hepburn podczas kręcenia filmu Afrykańska Królowa. Część akcji filmu toczy się właśnie w tych okolicach. Warto film obejrzeć. Przypomniał mi dzieciństwo. Oglądałem go jako mały chłopak, jeszcze na czarno-białym telewizorze w zamierzchłych czasach. W życiu wtedy nie przypuszczałem, że obejrzę na własne oczy te same plenery.
Uganda Masindi Hotel © benasek
Masindi Hotel © benasek
Masindi Hotel © benasek
Wieczorem zasięgnęliśmy języka odnośnie jutrzejszej podróży do wioski Nyabyeya. Od dawna chciałem tam zajrzeć, bo to miejsce związane z Polską. Michał wiele razy opowiadał mi o tym miejscu. Pytamy się o to pierwszego napotkanego gościa. Ten gdzieś dzwoni i za chwilę przyjeżdża właściwy człowiek. Podoba mi się tutejsze załatwianie spraw. Podobnie jak w Gambii. Potrzebujesz coś, mimo, że jesteś w środku Afryki, ale jak masz kasę, jest wielce prawdopodobne, że za chwilę załatwisz. Zresztą możesz nawet nie mieć pieniędzy, ale jeśli jesteś białym człowiekiem, szanse na załatwienie sprawy znacznie wzrastają. Tym człowiekiem jest młody i energiczny chłopak - Mustafa. Jest muzułmaninem, ale w zupełności nam to nie przeszkadza. Obiecał zawieźć nas do Nyabyei i gdzie tylko chcemy. Umawiamy się co do ceny i następnego dnia po śniadaniu zaczynamy przygodę.
Mijaliśmy znane już nam krajobrazy. Często spotykaliśmy dzieci i dorosłych z bańkami na wodę.
W drodze do Nyabyeya © benasek
Przejeżdżaliśmy przez jakieś wioski których nawet nazw nie znaliśmy.
W drodze do Nyabyeya © benasek
Dzieci zawsze nas witały i pozdrawiały. Tak było w każdej wiosce.
W drodze do Nyabyeya © benasek
Wczoraj była porządna ulewa. Na efekt nie trzeba było długo czekać. Na suchej zazwyczaj drodze miejscami było widać niezłe błoto
i trzeba było czasem wychodzić z samochodu by naszej toyocie było łatwiej przejechać. Jak się później zdążyłem przekonać, afrykańskie drogi często tak wyglądają. O dziwo, nie słyszałem nigdy, by ktoś na nie narzekał.
W drodze do Nyaybeya © benasek
W drodze do Nyabyeya © benasek
Nie jechaliśmy jakąś leśną drogą. To oficjalny szlak łączący poszczególne wsie w Ugandzie, po którym wszyscy jeżdżą. Auta osobowe, rowery, motocykle, traktory autobusy i ciężarówki. Także chodzą ludzie. Oczywiście, mogliśmy załatwić sobie jeepa za 5-10 razy tyle.
Ale czy poczulibyśmy chociaż po części smak Afryki?
W drodze do Nyabyeya © benasek
W drodze do Nyabyeya © benasek
Co chwila musimy pomagać Mustafie przy wyjeździe z błota. Zaliczamy chyba pięć takich trudniejszych odcinków. Zastanawiam się, czy w drodze powrotnej też tak będzie "wesoło". Jak inne auta rozjeżdżą tą drogę jeszcze bardziej to jak wrócimy?
Po zrobieniu fotki pędzę do samochodu i razem z Tomkiem próbuję pomóc Mustafie. Pchamy co sił, bo znowu się zakopał. Dookoła wspaniała afrykańska przyroda, śpiewy ptaków, a my mordujemy się z autem. Buty tak uwalone błotem, że ich nie poznaję. Znów jedziemy normalną ubitą drogą. I tak do następnego błota.
W drodze do Nyabyeya © benasek
Podkładamy jakieś gałęzie i co tylko znajdziemy przy drodze. Szukam ich nieco dalej od drogi zapominając na chwilę, że to Afryka i lepiej z dala trzymać się zarośli. Choroba wie, co się w nich kryje.
Ten chłopiec dopiero co nabrał do baniaka wody z tej kałuży obok. Nie pytałem się, jak tą wodę filtrują.
W drodze do Nyabyeya © benasek
Jesteśmy w końcu w Nyabyei. Proponujemy Mustafie, by przed wjazdem do miejsca, które chcemy odwiedzić zatrzymał się i dalej nie jechał. Niewielki odcinek chcemy przejść piechotą. Ten się jednak uparł że dowiezie nas do samego końca. Oczywiście znowu się zakopał. Zostawiamy go więc i idziemy na piechotę około sto metrów. Wrócimy, to mu pomożemy się z błota wydostać, mówimy na odchodne. Miejsce gdzie nas dowiózł jest bowiem niezwykłe.
Nyabyeya polski kościół i cmentarz © benasek
Nyabyeya polski kościół © benasek
Orzeł biały na kościele w Nyabyeya © benasek
To tutaj w latach 1943 - 1945 został zbudowany w zupełnym buszu polski kościół. Przyznam, chciałem tu przyjechać.
Nasuwa się pytanie jaka jest historia tego kościoła?
W 1941 roku przesiedlono tutaj ze Związku Radzieckiego poprzez Indie i Iran ponad 18 tysięcy Polaków którzy wykorzystali fakt, że sowiecki rząd zgodził się na opuszczenie tego "pełnego szczęśliwości" kraju. Tym, którzy nie mogli wstąpić do armii, rząd brytyjski zaproponował pobyt w swoich koloniach a więc w Afryce Wschodniej i Południowej. Mieszkańcy Afryki a więc także Ugandy przyjęli polskich uchodźców. Ci zaaklimatyzowali się tutaj, budowali szkoły, pracowali, uczyli się. Takich miejsc jak te, jest w Afryce więcej, między innymi w Kenii, Tanzanii, Zimbabwe i RPA. No i właśnie jestem w jednym z takich miejsc, w których kiedyś żyli Polacy. Nie trudno znaleźć na ten temat wiadomości w sieci, więc nie będę się tutaj obszernie rozpisywał. Po II wojnie światowej, pod koniec lat czterdziestych, gdy już było wiadomo, że "wielki brat" "zaopiekował" się Ojczyzną, polscy uchodźcy, którzy na taki stan rzeczy się nie godzili, wyruszyli ponownie, tym razem do USA, Kanady, Brazylii, Australii i Wielkiej Brytanii, Nieliczni wrócili do Polski. Pozostał po nich w Nyabyei ten kościół i cmentarz z 43 grobami.
Nie muszę chyba ukrywać, że chodziłem wzruszony po tej okolicy. Próbowałem sobie to wszystko wyobrazić, jak tu żyli rodacy, jakie musieli mieć problemy i jak tęsknili za krajem. Większość z nich już go nigdy nie ujrzała.
Na kościele są cztery tablice informacyjne, po polsku, angielsku, łacinie i w języku luganda. Tu dwie z nich. Rozumiałem ich po części, bo sam już w Polsce nie mieszkam.
Nyabyeya tablica informacyjna po polsku i w języku luganda © benasek
Spoglądam w drugą stronę. Tam, gdzie teraz jest ta bujna roślinność, była polska wioska.
Nyabyeya miejsce gdzie była polska wieś © benasek
Obok kościoła cmentarz. Grobów jest 43. Same polskie nazwiska.
Nyabyeya polski cmentarz © benasek
Nie jest to jedyny polski cmentarz w okolicy. W Masindi jest także, ale grobów znacznie mniej.
Nyabyeya - polski cmentarz © benasek
Po kilkunastu minutach przyszedł ktoś, kto opiekuje się kościołem. Otworzył go i mogliśmy wejść do środka. Obecnie służy on miejscowej ludności. Co miesiąc przyjeżdża tu ksiądz i odprawia mszę.
Nyabyeya wnętrze polskiego kościoła © benasek
Na ołtarzu, nad krzyżem Matka Boska Częstochowska.
To ten pan opiekuje się tym miejscem, zarówno kościołem jak i cmentarzem.
Człowiek opiekujący się polskim kościołem i cmentarzem © benasek
Michał i Tomek zapalili kupione w Masindi znicze.
Nyabyeya - polski cmentarz © benasek
Wpisaliśmy się do pamiątkowej księgi.
Wracam jeszcze na chwilę do kościoła. Zauważyłem tam bowiem pewien instrument.
Instrument muzyczny © benasek
- Jak się ten instrument nazywa - spytałem jedną z osób, znajdującą się razem z nami w kościele.
- Ndongo, odpowiedział jakiś młodzian.
Faktycznie nazwa ndongo idealnie pasowała do tego instrumentu. Był to bowiem instrument szarpany i gdybym miał opisać jak brzmi, opisałbym jego dźwięk właśnie jak ndongo... Jednak w necie takich informacji nie znalazłem, więc nadal nie jestem pewien, jak się ten instrument nazywa.
- Ile kosztuje? Spytałem. Może bym coś takiego kupił - pomyślałem.
- Wolałbym porozmawiać na zewnątrz kościoła. Nie wypada robić z tego miejsca targowiska, dodałem.
Dalsza część transakcji odbyła się więc już poza kościołem.
- To za ile? Ponawiam pytanie. Spytałem się, bo wiem, że w Afryce handel jest na porządku dziennym.
- 160 000 szylingów.
- Nie, tyle to nie dam, ale może być za 60 000, po czym dodaję po chwili, że mam tylko 50 000 i wręczam go czarnemu gościowi.
Ten się zgadza i bierze pieniądze.
- Drugi instrument kupuje Michał za podobną cenę i zadowoleni z siebie idziemy do Mustafy zobaczyć, czy się zdążył odkopać. Czas bowiem na powrót.
Po drodze rozmawiam z Tomkiem na temat instrumentu i namawiam go, by wrócił do kościoła. Było tam jeszcze coś, co z pewnością go zainteresuje. Tomek się waha. .
- Chodź, pójdę z tobą. My kupiliśmy to i ty coś sobie wybierzesz. Jesteś muzykiem to tym bardziej powinieneś mieć instrument, i to jeszcze z takiego miejsca, dodaję. Będziesz miał pamiątkę z polskiego kościoła w Afryce.
Wracamy, spotykamy znowu tego samego gościa. Ten gdzieś dzwoni i po chwili zjawia się jakiś czarny chłopak i mówi, że tych instrumentów nie wolno im sprzedać, bo grają nimi na mszy. Gdy tego sprzętu zabraknie, muzycy nie będą mieli na czym grać. Trochę zmartwieni oddajemy z powrotem instrumenty i dostajemy kasę. Z drugiej strony rozumiemy tych ludzi. Nawet się cieszymy, że coś mi podpowiadało, bym z Tomkiem wrócił. Dzięki temu instrumenty zostaną. My zdążymy jeszcze kupić jakieś pamiątki. Poza tym gdzie oni kupią te rzeczy w tym buszu. Już zacząłem sobie wyobrażać sytuację. Jest niedziela, orkiestra zaczyna grać, ale nie brzmi tak jak zawsze. Ktoś się pyta
- Co jest? Na to drugi:
- Ten a ten dwa ndongo tym Muzungu co byli ostatnio sprzedał i gramy teraz jak te sieroty...
Śmiejemy się z tego scenariusza i nie jest nam absolutnie żal, że ndongo jednak zostaną w polskim kościele. Nie można wszystkiego przeliczać na pieniądze czy pamiątki. Po prostu tak miało być.
Dochodzimy do Mustafy a ten zakopany na drodze na amen. Męczy się z kołem.
Zakopana toyota Mustafy © benasek
Tak próbował wyjechać, że opona zleciała z felgi. W tej sytuacji nie nadawała się już do jazdy i trzeba ją było zmienić, co też właśnie robił, gdy przyszliśmy.
Zakopana toyota Mustafy © benasek
Ja pier... Po raz kolejny werbalizuję swoje odczucia w Ugandzie.
W końcu koło zmienione, Mustafa zasapany, ale wesoły. My nieco mniej, ale najważniejsze, że w końcu jedziemy. Zostawiamy Nyabyeyę. Zmieniamy nieco plany. Mieliśmy jechać do Butyaby nad jezioro Edwarda, ale ten plan sobie odpuszczamy, bo nie zdążymy na czas do hotelu. Nocą mimo wszystko wolelibyśmy nie wracać. O, nawet nie myślimy, że moglibyśmy zostać na noc w tych okolicach.
W drodze do Masindi znowu przygody na drodze.
W drodze do Masindi © benasek
Tym razem zakopała się ciężarówka. Przyjechał traktor, kombinował, próbował wyciągać. Wychodzimy z auta. Znów fotografuję. Ktoś się pyta po co to robię.
- Jestem z Polski. Chcę pokazać moim rodakom jak Afrykańczycy dają sobie radę z problemami na drodze - wymyślam na poczekaniu. Widzę bowiem, że mój rozmówca jakoś zadowolony nie jest. Potem mówię do naszego kierowcy:
- Mustafa, tędy nie przejedziemy. Oni go do jutra stąd nie wyciągną.
Zawracamy, jedziemy jakąś inną drogą. Znów jakieś drogi, wioski, lasy... Czas ucieka. Toyota brudna jak święta ziemia, z przodu jedno koło cieńsze. jak on przejedzie kolejne błota zastanawiam się. Mustafa auto podobno pożyczył od szwagra. Jak on się przed nim wytłumaczy... Sam na razie nie wie.
Mijamy kilka typowych wiosek. Może kiedyś zajrzę do takiego domu, pomyślałem. Uświadomiłem sobie, że jeszcze w takiej lepiance nie byłem. W każdym razie jestem w Czarnej Afryce - uświadamiam sobie. Już bardziej po afrykańsku być chyba nie może.
W drodze do Masindi © benasek
Przy kolejnym zakopaniu się spotykamy młodych ludzi z maczetami. Wdaję się z nimi w krótką pogawędkę. Ja jestem ciekawy, co oni tu robią, oni ciekawi, co robię tu ja. Nie pierwszy raz spotykam ludzi w lesie w Afryce.
Muszę tu zaznaczyć, że nie widziałem i nie czułem jakiegokolwiek zagrożenia ze strony tubylców. Gdybym miał jakiekolwiek wątpliwości, nie przyjeżdżałbym do Ugandy. Z tymi młodymi ludźmi rozstałem się jak z najlepszymi znajomymi.
Ludzie z maczetami pracujący w lesie © benasek
Obraz ludzi z Afryki jest często błędnie ukazany przez żądne sensacji media. Z dotychczasowych podróży po świecie wnioskuję, że czasem bardziej niebezpiecznie jest wejść do baru w Krakowie niż w Afryce... Wnioskuję to na podstawie własnych przeżyć, ale to już inny temat.
Robię sobie z nowo poznanymi ludźmi pamiątkowe zdjęcie i gnamy dalej.
W końcu dojeżdżamy do Masindi. Tutaj jedna z mniejszych stacji benzynowych. Są w tym mieście oczywiście i normalne, duże stacje.
Uganda - Masindi, stacja benzynowa © benasek
Miałem na dzisiaj zaplanowaną przejażdżkę rowerem po mieście. Jednak przygody jakie nas dzisiaj spotkały, objazdy i problemy z kołem spowodowały, że przyjechaliśmy późno do hotelu. Wieczorem przyszedł ochroniarz, który będzie przy bramie do rana pilnował otoczenia. Bądź co bądź to Afryka. No to na dzisiaj dosyć, pomyśleliśmy.
Masindi - ochroniarz © benasek
Poszliśmy do baru i usiedliśmy przy szklaneczce ugandyjskiego piwa, obserwując jak na suficie korytarza polują na owady gekony.
Tutaj najprawdopodobniej gekon domowy.
Polujący gekon © benasek
Gekony to jaszczurki, dzielą się na dzienne i nocne. Łatwo je rozróżnić, bo nocne mają podłużną źrenicę a dzienne okrągłą. Ten jest nocny. Nie mają powiek, oczy zwilżają językiem. Obserwowaliśmy te ich polowania każdego wieczora. Co chwila w pyszczku tego pożytecznego zwierzątka lądował jakiś owad. Można je trzymać w domu w terrariach.
Jutro czeka nas kolejna wyprawa, podczas której po raz pierwszy poczułem się niepewnie...
O tym jednak następnym razem.
Uganda cz. 1 Muzungu w Kampali
Uganda cz. 2 W Kakooge u Misjonarzy
Uganda cz.4 Murchison Park
Artykuł o Polakach w Ugandzie na Interii
Uganda cz. 5
Kategoria Uganda
Dane wyjazdu:
10.00 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Uganda cz. 2 W Kakooge u Misjonarzy
Środa, 25 listopada 2015 · dodano: 12.12.2015 | Komentarze 12
Rano schodzimy na śniadanie. Kawa lub herbata, do tego jakiś omlet. Michał ładuje sobie miód na chleb, podobnie Tomek. Jem te przyrządzone przez miejscowego kucharza jajo i zastanawiam się, co zrobię jak mnie po nim złapie porządne rozwolnienie. Ot takie zboczenie zawodowe... Lekarstwa jakie ze sobą zabrałem nie były jak na razie potrzebne, prócz jednego. Ukoronowaniem każdego śniadania jest pewna tabletka, jak ta wisienka na torcie - lek Malarone. To jeden z najbardziej skutecznych środków w profilaktyce malarii. W tropikach a więc także w Ugandzie malaria jest ogromnym problemem. Zachorowanie na nią jest tu wysokie i każdy, kogo pytaliśmy, na tą chorobę co najmniej raz w roku choruje. Sieje zawsze postrach, umiera na nią na świecie około 2 mln ludzi rocznie. Na dwutygodniowy wyjazd potrzeba 24 tabletki, bo powinno się ją zażywać trzy dni przed wyjazdem i tydzień po powrocie. 12 sztuk kosztuje około 170 zł. Mówi się, że skoro nie chcesz wydawać pieniędzy na Malarone, nie wyjeżdżaj do Afryki. Nie wyjeżdżaj również bez szczepienia przeciwko żółtej febrze i wzw typu A i B.Malarone - lek przeciwmalaryczny © benasek
Zapłaciliśmy za pobyt w ICU Gesthouse i zadzwoniliśmy po kierowcę. Za 10 000 szylingów ugandyjskich (Ok 3 $ USA) miał nas zawieźć nas na dworzec autobusowy w stolicy. Po drodze wpadliśmy na pomysł, by mu zaproponować jazdę nie na dworzec a od razu do Kakooge - celu dzisiejszego dnia. To miejscowość leżąca 85 km na północ od Kampali.
- Ile będzie kosztować transport do Kakooge? Pytamy naszego szofera. Ten odpowiada, że nie wie i musi się zapytać szefa. Po zasięgnięciu informacji odpowiada, że 100 000 szylingów.
- Możemy dać 50 000 wyskakuję bez wahania z propozycją, która jednak nie spotkała się z aprobatą naszego drivera. Michał informuje, że autobusem damy radę za 30 000, ale to jazda na pół dnia.
Kierowca po konsultacji z szefem mówi
- Ok, dajecie 80 000 i jedziemy. Ja dalej uparcie, ze 50 000 i nie ma mowy więcej. Przez dłuższą chwilę jedziemy w milczeniu. Chłopakom spodobał się pomysł, byśmy pognali taksówką. W rejsowym autobusie oprócz ludzi jadą często całe gospodarstwa, z kozami, kaczkami, kurami i pies wie czym jeszcze. Pod koniec podróży kierowca dodaje:
- Ok, 70 000 i jedziemy.
- Niech będzie nasza strata dajemy 60 000 i ani centa więcej informuję. Po czym dajemy do zrozumienia, że tu i tu chcemy wysiadać.
Ten znów rozmawia z szefem. Mówi, że dobra, ok i tym sposobem jedziemy wygodnie do Kakooge samochodem osobowym.
Lubię się targować i robię to zawsze jak jestem gdzieś tam w świecie. Targowałem się nawet kiedyś w Danii i kupiłem w sklepie ze sprzętem gospodarstwa domowego zamrażarkę 200 zł taniej. Gdzie jest napisane, że w zwykłych sklepach nie wolno się targować?
Jedziemy główną krajową drogą, łączącą Ugandę z Sudanem.
Droga krajowa UNRA łącząca Sudan z Ugandą © benasek
Przez większą część trasa jest prosta jak strzała i nawet w całkiem dobrym stanie. Po drodze obserwujemy co na drodze i przy drodze.
Uganda. Przewóz prasy na motocyklu © benasek
Uganda. Motocykl na drodze © benasek
Uganda. W drodze do Kakooge © benasek
Uganda. W drodze do Kakooge © benasek
Uganda. W drodze do Kakooge © benasek
Chociaż te zwierzęta groźnie wyglądają, nie są niebezpieczne. (Zdjęcie wykonane przez Tomka).
Uganda. Bydło na drodze w drodze do Kakooge © benasek
Uganda. katikamu. Gdzie to jest? © benasek
Oj, żebym to ja wszystko sfotografował, co widziałem ciekawego... Mam drobne problemy z aparatem. Jak wrócę, muszę go zanieść do serwisu. Jest jeszcze na gwarancji.
Po około 1,5 h jazdy bez żadnych przygód docieramy do Kakooge.
Dlaczego tutaj przyjechaliśmy? Bo w tej małej miejscowości od ponad 10 lat mieszkają i pracują dwaj polscy misjonarze - franciszkanie ks. Bogusław Dąbrowski i ks. Marek Warzecha. Przywitaliśmy się, każdy z nas dostał własny pokój, poczuliśmy w końcu namiastkę luksusu. W Kampali gnieździliśmy się w trójkę w jednym pokoju, toaleta i prysznic był tam na korytarzu a tu proszę bardzo, wszystko pod ręką. Przyjęto nas bardzo gościnnie.
Kakooge. Misja franciszkanów © benasek
Uganda Kakooge. Obiad u Franciszkanów © benasek
Zasiadamy do posiłku, próbujemy tutejsze specjały. Jest matoke przyrządzone z bananów, smakuje nieco jak ziemniaki z masą bananową ze szczyptą cukru. Do tego gulasz, rodzaj szpinaku o nazwie sukumawiki i parę innych smakołyków. Obowiązkowo ugandyjskie piwo. W czasie pobytu próbowałem wszystkie browary jakie mi się udało spotkać. Kapsle powędrowały do kieszeni torby. Mina celnika na lotnisku gdy zobaczył ich dwie garście była bezcenna.
Po jakimś czasie męczę gospodarzy pytaniem o rower.
- Macie tu jakąś brykę na dwóch kołach?
- Skuter potrzebujesz, motor?
- Rower. Wycieczkę po okolicy bym chętnie na nim zrobił - dodaję.
- Mamy dwa rowery, trzeba tylko sprawdzić, czy jest powietrze w dętkach - otrzymuję odpowiedź.
- No to pięknie.
Ks. Marek zaprowadza mnie do pomieszczenia, gdzie stoją dwa rumaki lepszy i gorszy. Biorę oczywiście ten pierwszy. Dopompowuję trochę powietrza i jazda na podbój Kakooge.
Wyruszam polną, żółto-brązową drogą jakich tysiące na Czarnym Kontynencie.
Oczywiście wzbudzam zainteresowanie u miejscowych. Wzajemnie siebie obserwujemy. Ten chłopiec wyruszył po wodę. Czasem trzeba wiele kilometrów te bańki targać. Widok ludzi z tymi zbiornikami jest tu powszechny.
Kakooge. Chłopiec z rowerem © benasek
Wszędzie słyszę znane mi już muzungu, muzungu... How are you muzungu.
Dzieci ugandyjskie w Kakooge © benasek
Uganda Kakooge. Dziecko © benasek
Chłopiec z rowerem i liśćmi bananowymi © benasek
Kobieta z dziećmi na drodze © benasek
Dziecko ugandyjskie w Kakooge © benasek
Dzieci w Kakooge © benasek
Mijam jedną z wielu miejsc gdzie łapie się pasikoniki. Jak je się łowi? Stawia się wieczorem beczki nad którymi wiszą lampy. Pasikoniki kierują się nocą do światła i spadają na pochyłą blachę, po której zsuwają się do beczek. Rano jest ich w nich pełno. Pasikoniki je się usmażone. Podobno smakują wyśmienicie i są tutejszym przysmakiem.
Zbieranie pasikoników © benasek
W Kakooge jest szpital.
Kakooge. Szpital © benasek
Został zbudowany z funduszy rodziny Winklerów z Parkstein i klasztoru Św. Feliksa w Neustadt w Niemczech. Za to budowę szpitala nadzorował ks. Bogusław. Musiałem więc zajrzeć. Pracuje tu na zasadzie wolontariatu polski lekarz dr. Jacek Szewczyk.
Szpital w Kakooge. Dr Jacek Szewczyk © benasek
To on oprowadza mnie po budynku, przedstawia personelowi i przybliża problemy tutejszej służby zdrowia. Na stałe pracuje w Anglii, do Ugandy przyleciał w ramach polskiej misji medycznej. Najczęściej jest jedynym lekarzem w całym szpitalu.
- Jakie są typowe problemy w tej okolicy? Pytam.
- Przypadki bardzo zróżnicowane - najwięcej wypadków komunikacyjnych z ranami głowy do szycia, utratą przytomności, drgawkami, infekcje, malaria, choroby weneryczne oraz zatrucia jak na przykład salmonellozy czy dur brzuszny.
Właśnie sobie dzisiejszy śniadaniowy omlet przypomniałem...
- W każdym razie mamy tu ręce pełne roboty. Najbliższy większy szpital ponad 80 km stąd - w Kampali. Dodaje.
Trafiłem na przyjęcie. Zostawiam więc na pewien czas doktora. Zastanawiam się, jaki procent lekarzy w Polsce byłoby stać na to, by wyjechać na jakiś czas do Ugandy, gdzie choroba goni chorobę i tutaj za darmo leczyć. Jeśli tacy ludzie jak dr Szewczyk wyjeżdżają z naszego kraju, to ja nie mam więcej pytań.
Kakooge szpital © benasek
W szpitalu na każdym kroku widać polskie akcenty. Zdecydowana większość sprzętu jest z Polski.
Kakooge szpital. Sprzęt polskiej misji medycznej © benasek
Chodziłem po tym budynku i czułem w pewnym sensie dumę, że my Polacy też gdzieś komuś pomagamy, po cichu, bez żadnych fajerwerków i pochwał. Pomagamy tam, gdzie ta pomoc jest bardzo potrzebna.
Za pobyt w szpitalu trzeba płacić. Także należy mieć ze sobą pościel. Tak więc niestety nie każdego jest tu stać na opiekę medyczną. Widziałem w Ugandzie ludzi leżących na drogach, chodnikach. Smutna rzeczywistość dzisiejszego świata. Dobrze, że są ludzie, którzy nie godzą się na ten stan rzeczy i coś robią.
Kakooge szpital. sala chorych © benasek
Apteka szpitalna
Kakooge szpital. Apteka © benasek
Kakooge szpital. Jeden z małych pacjentów © benasek
Przyjeżdża jak zwykle energiczny ks. Bogusław i przedstawia kilka pomieszczeń, tutaj pokazuje salę operacyjną.
Kakooge szpital. Ks Boguslaw Dabrowski © benasek
To on w dużej mierze jest odpowiedzialny za wiele projektów, także medycznych jakie się w Kakooge odbywają. Słucham, otwieram usta ze zdziwienia. Jakże odmienny obraz duchownych widzę tutaj od tych spotykanych do tej pory w kraju.
Wracam do budynków misji skąd wyjechałem pełen kłębiących się myśli. Dlaczego w mediach tak mało informacji na takie tematy?
W drodze powrotnej obserwuję przyrodę, która wychodzi w Afryce co chwila do człowieka i mówi "dzień dobry" lub "dobry wieczór".
Kakooge jaszczurka © benasek
Dzioborożec © benasek
Osa budująca gniazdo © benasek
Tutaj wikłacz zmienny buduje swoje gniazdo. Czasem na jednym drzewie może być około stu takich gniazd. Z ciekawostek należy dodać, że podobny ptak, wikłacz czerwonodzioby jest najliczniejszym ptakiem na świecie. Jest ich ok. 1,5 miliarda.
Wikłacz zmienny © benasek
Za chwilę kolejne źdźbło trawy zniknie w gnieździe. To jedyne ptaki, zdolne wiązać węzły.
Uganda krzak kawowy © benasek
Dzień w Kakooge zaczyna się mszą, na którą przychodzą przede wszystkim dzieci. Byłem ciekawy jak to tutaj wygląda i pojawiłem się punktualnie o 7 rano następnego dnia.
Kakooge msza w kościele © benasek
Ich śpiew a przede wszystkim gra na bębnach naprawdę zrobiła na mnie wrażenie.
Tu chłopiec czyta fragment pisma świętego. Trzyma w ręku latarkę. Brak prądu jest tu sprawą tak powszechną, że nie robi to żadnego wrażenia. Nie ma prądu? No nie ma. I tyle na ten temat. Jedyna nadzieja w bateriach słonecznych. Nie są one jednak w stanie sprostać wszystkim wymaganiom. Ledwo wystarczają na obsługę podstawowych urządzeń jak komputer czy oświetlenie.
Kakooge msza w kościele © benasek
Msza odbywa się po angielsku i w języku miejscowej ludności. W niedzielę kościół jest pełen i nierzadko część osób stoi na zewnątrz kościoła. Msze są wcześnie, by dzieci miały czas na pójście do szkoły. Tak jest tutaj każdego dnia.
Po mszy w Kakooge © benasek
Oprócz działalności duszpasterskiej misjonarze w Kakooge zajmują się wieloma innymi sprawami. Ks. Marek jest odpowiedzialny m. in. za sprawę adopcji na odległość i przybliżył mi bliżej jak to funkcjonuje. Wystarczy się z nim skontaktować by można było pomóc jakiemuś dziecku. To bardzo proste, wystarczy tylko trochę chęci i niewielkim nakładem można komuś podarować lepsze życie.
Ks Marek objaśnia zasady adopcji dzieci na odległość © benasek
Dzieci objętych adopcją jest w okolicy około 250. To zdecydowanie za mało w stosunku do potrzeb. Koszt to 100 euro na rok czyli około 30 złotych miesięcznie. Takie dziecko może uczęszczać do znacznie lepszej szkoły, ma łatwiejszy start w przyszłość i szansę na zawód. Przede wszystkim nie chodzi głodne. Często jest to dla niego jedyna szansa. Widzę kartoteki wielu pomagających z całego świata, sporo z USA, także z Polski.
Teoretycznie szkoła podstawowa jest w Ugandzie bezpłatna. Jak jednak tłumaczy ks. Marek, aby dziecko otrzymało jakiekolwiek wykształcenie poza umiejętnością czytania i pisania, jego rodzice muszą płacić. Niestety najczęściej nie mają na to pieniędzy. Myślę sobie, że gdyby w kraju więcej było takich duchownych, jakże inny byłby obraz kościoła...
Narzeka się na uchodźców w Europie, ale gdyby tym ludziom chociaż trochę tu pomóc, nie musieliby stąd uciekać.
Misjonarze mieszkają nieco na uboczu wsi. Całość wygląda bardzo interesująco, jednocześnie daje sporo do myślenia. Od strony drogi jest pierwszy mur z bramą. Ten mur ledwo co widać na tej fotce za głową tego mniejszego chłopca.
Na terenie misji w Kakooge © benasek
Następnie jest drugi mur i brama. Dopiero potem stoi trzeci mur z bramą, oczywiście wszystkie trzy są na noc zamykane. Pomiędzy nimi pies, do którego bez kija i porządnej pały nie podchodź.
Oprócz tego budynek ma wszędzie w oknach kraty.
Budynek misji franciszkańskiej w Kakooge © benasek
Nietrudno się domyślić, że te zabezpieczenia nie mają chronić misjonarzy przed zwierzętami a ewentualnie przed ludźmi. Kto choć trochę orientuje się w afrykańskich realiach, wie o co chodzi. Brutalne ataki i morderstwa niestety zdarzają się w okolicy. Biały człowiek w Afryce jest zawsze usposobieniem bogactwa i luksusu. Nigdy nie wiadomo, jakie pomysły mogą się tu narodzić. Uzmysławiam sobie, w jakim położeniu żyją misjonarze i przebywające osoby. Komentarz jest w tej sytuacji zbędny. Podziwiam ich jeszcze bardziej, gdy opowiadają co się czasem w okolicy dzieje.
Jeden z lasów, posadzony przez polskich misjonarzy w Kakooge.
Kakooge las © benasek
Odwiedziłem miejscową szkołę. Wszystkie dzieci jednakowo ubrane. Mimo ogólnie panującej biedy są często roześmiane od ucha do ucha, bardzo wesołe i ciekawe wszystkiego.
Dzieci ze szkoły w Kakooge © benasek
Dzieci ze szkoły w Kakooge © benasek
Klasa w której się uczą.
Klasa w szkole w Kakooge © benasek
Po południu namawiam Tomka na kolejną przejażdżkę. Ten nie bardzo chce jechać.
- Bierz rower i siadaj. Masz jedyną, niepowtarzalną okazję poganiać na bicyklu po Afryce, przekonuję. Muszę kupić tutejszą sim kartę do telefonu Roaming jest za drogi. Głupotą byłoby tyle płacić. Tomek nie daje się długo namawiać. Oddaję mu za to lepszy rower, ten który jeździłem do południa. Sam wybieram model gorszy.
Uganda Kakooge rowery © benasek
Już po kilku metrach czuję, że rzeczywiście "rumak", jakiego dosiadłem okazał się zdecydowanie gorszy, kompletnie leniwy i pozbawiony ochoty do jazdy. Nie marudzę jednak i dojeżdżamy do miejsca, gdzie mogę kupić kartę sim do telefonu. Tutaj wyczyniają ze mną istne "cuda na kiju". Chcą jakiś dokument ze zdjęciem. Podsuwam im moje prawo jazdy. Coś im nie pasuje, piszą, dyskutują. Stawiają pod ścianę i także fotografują. W końcu jednak dostaję kartę sim, którą wkładam do smartfona. Ten nie działa, ma funkcjonować za dzień, dwa...
- Muszą w Kampali zatwierdzić, tłumaczą. Za kilka godzin, może jutro będzie działał, zapewniają. Widzę za to, że do sprzedaży tej karty zleciało się chyba pół wsi.
Kakooge - punkt sprzedaży kart sim © benasek
Jak się okazało po pewnym czasie, telefon nie działał ani za dzień, ani za dwa. Podjechałem więc potem do nich i powiedziałem, że chcę kasę z powrotem a kartę niech sobie wezmą. O dziwo, zabrali kartę, bez problemu oddali pieniądze.
Kakooge - punkt sprzedaży telefonów © benasek
Zlitował się w końcu nade mną Joseph, znajomy misjonarzy. Dał mi jedną z pół tuzina kart jakich miał przy sobie. Nic za to nie chciał, ale przysiadł się i z nami się czegoś napił.
Joseph wyjmuje kartę sim © benasek
Za to po założeniu tej karty Josepha rozdzwonili się do mnie jego znajomi. Każdemu z osobna musiałem tłumaczyć że ja to jego "friend", że pożyczył mi kartę i niech dzwonią do niego pod inny numer...
Córeczka Tomka, gdy dowiedziała się, że jej tata jedzie do Afryki, oddała swoje ulubione pluszaki, by ten podarował je dzieciom. Tutaj jeden ze szczęśliwców, któremu udało się jedną z takich zabawek zdobyć.
Chłopiec ze słonikiem © benasek
Wracamy z drugiej przejażdżki tego dnia. Nasi gospodarze zaplanowali dzisiaj grilla.
W międzyczasie przeżyliśmy sporą ulewę.
Deszcz w Kakooge © benasek
Powoli kończy się pora deszczowa, ale siarczyste ulewy spotyka się tutaj nadal każdego dnia. Są zbawieniem. Po deszczu jest zdecydowanie chłodniej. Lało dzisiaj ponad trzy godziny. Dawno takiej ulewy nie widziałem.
Wieczorem wcinamy to, co przygotowali gospodarze na grillu. Rozmawiamy o wszystkim. Od rzeczy poważnych po dyskusję co też na mojej, dopiero co zrobionej fotce jest. Na jednej z fotografii ogrodu zauważam jakiś nieznany obiekt. Właściwie sam nie wiem, co to jest. Podejrzenie spada na kwiat leżący nieopodal. Nie jestem jednak do tego wyjaśnienia przekonany, ocenę pozostawiam czytelnikowi. Ciekawe, że obiekt został sfotografowany blisko grobów. Po prawej wspomniany kwiat.
Kakooge ogród misjonarzy © benasek
Wieczorem w Kakooge przy grillu © benasek
Minął kolejny dzień pełen wrażeń. Przyglądam się temu światu, jakże innemu od tego, w którym na co dzień się obracam i uzmysławiam sobie jak mało jeszcze wiem. Z drugiej strony cieszę się, że dzisiaj dotknąłem innej rzeczywistości i znów czegoś się nauczyłem, czegoś, czego przez telewizor czy internet zrobić się nie da.
Uganda cz. 1 Muzungu w Kampali
Uganda cz. 3 Masindi i Nyabyeya
Uganda cz. 4 Murchison Park
Uganda cz. 5
Kategoria Uganda
Dane wyjazdu:
32.00 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:32.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Uganda cz. 1 Muzungu w Kampali
Poniedziałek, 23 listopada 2015 · dodano: 06.12.2015 | Komentarze 13
W książkach o Afryce często zdarzało mi się czytać, że Czarny Kontynent przy wychodzeniu z samolotu witał podróżników porządnym dmuchnięciem gorącego i wilgotnego powietrza. W Entebbe, największym cywilnym i wojskowym lotnisku Ugandy nic takiego mnie jednak nie spotkało. Może przyczyną było to, że przyleciałem o czwartej rano a może dlatego, że przybyłem w porze deszczowej. Zastałem po prostu przyjemne ciepło. Podróż od samego początku zapowiadała się z przygodami. Przed lądowaniem w Stambule Airbus 330 Tureckich Linii Lotniczych zrobił kilka dodatkowych okrążeń z niewiadomych mi na pokładzie przyczyn. Potem odleciał nad Morze Czarne i w końcu wylądował na lotnisku Stambul - Atatürk. Jak się później dowiedziałem, istniało podejrzenie, że w samolocie lecącym z Nowego Jorku, znajdowała się bomba i przez to mój lot wydłużył się o godzinę. Zastanawiałem się nawet przez jakiś czas, na ile takich okrążeń starczy paliwa. Za to w kolejnym samolocie w którym leciałem już nad Egiptem do stolicy Rwandy - Kigali z pewną dozą niepokoju obserwowałem przez okienko potężne światła szperaczy omiatających z dołu lecącą maszynę. Wprawdzie najbardziej newralgiczny rejon - półwysep Synaj został daleko po lewej stronie, ale południowy Egipt i Północny Sudan przez te smugi światła zaczął wydawać mi się podejrzany. Moi towarzysze podróży spali nieświadomi co się działo.Pierwszy z nich - Michał leciał na Czarny ląd już czwarty raz.
- Nie poleciałbyś do Ugandy? Zapytał mnie kilka miesięcy temu. Za każdym razem, gdy wybierał się do Afryki, proponował mi podróż, zawsze jednak miałem coś bardziej pilnego do zrobienia z czego oczywiście nie byłem zadowolony. Tym razem było inaczej.
- A wiesz, istnieje szansa, że poleciałbym - wtedy odpowiedziałem. Słyszałem o Ugandzie tyle ciekawych opowieści. Tym razem było spore prawdopodobieństwo, że wygospodaruję czas na wyprawę.
O Michale można by długo opowiadać. Znamy się od wielu lat. Historyk, dziennikarz, pisarz, dyrektor muzeum.... Podróże ma wpisane w życiorys. Spod jego pióra wyszło sporo książek, m.in. o wyprawach do Rumunii, Rosji, Ukrainy. Książkę Michała "Uganda. Jak się masz Muzungu" czytałem z równym zainteresowaniem jak "Przygody Tomka na Czarnym Lądzie" Alfreda Szklarskiego.
Tomasz - mój drugi kompan podróży jest muzykiem, wiolonczelistą, wykładowcą. Grał i jeździł przez wiele lat z Goranem Bregovicem a obecnie ze Stanisławą Celińską. Organizuje Mistrzowskie Kursy Wiolonczelowe oraz Międzynarodowy Festiwal Muzyki Kameralnej im. Philippa i Xavera Scharwenki w Szamotułach. Przewodzi Fundacją Pro Cello wspierającej młodych wiolonczelistów. Tak więc towarzystwo w tej wyprawie miałem doborowe.
Do Entebbe tej nocy dolecieliśmy na całe szczęście bez problemów.
Na lotnisku dostrzegamy czarnego gościa z kartką z trzema wyrazami: "Meik Tom Keis" co miało znaczyć Michał, Tomek, Krzysiek. Miesiąc temu dzwoniliśmy do Ugandy i załatwialiśmy nocleg. Nie wierzyliśmy jednak, że ktoś się po nas zjawi. Do auta ładujemy swoje bagaże i jedziemy jeszcze nocą do oddalonej o ok. 40 km Kampali gdzie mamy zabukowane trzy noclegi w pewnym moteliku.
ICU guesthouse w Kampali © benasek
Rano po śniadaniu wybieramy się na miasto. W Kampali środkami komunikacji miejskiej są rowerowe i motorowerowe boda-boda oraz samochodowe matatu. Postanawiamy najpierw przejechać się boda - boda a dopiero potem ja sam zorganizuję sobie wycieczkę rowerową. Najpierw wsiada Tomek, potem Michał, na końcu ja.
Kampala boda - boda © benasek
Przejazdu motocyklem przez Kampalę opisać się nie da. Emocje, jakie temu towarzyszą długo zapewne pozostaną w pamięci. Jedziemy do narodowego meczetu jaki ufundował Muammar Kadafi w 2007 roku. Jedziemy to niezbyt poprawnie napisane. Koleś na swoim boda - boda ze mną z tyłu lawiruje między setkami innych mu podobnych kamikadze a mi na usta cisną się tylko dwa wyrazy :
"Ja pier..."
Wierzę jednak, że to nie będzie mój pierwszy i ostatni dzień w Kampali.
Sam meczet jest ogromny, największy w Afryce Wschodniej. Płacimy za wejście i zwiedzamy w towarzystwie przewodnika.
Kampala meczet © benasek
Kampala dziedziniec meczetu © benasek
Przewodnik najwidoczniej nas polubił. Po jakiejś chwili przedstawia swoje umiejętności wokalne. Nie wiem, o czym śpiewa, ale mi się to podobało. Filmik jakością nie powala, ale oddaje w pewnym stopniu atmosferę miejsca.
Kampala wnętrze meczetu Muammara Kaddafiego © benasek
Wchodzę z Tomkiem na górę około 50 metrowego minaretu, skąd roztacza się doskonały widok na Kampalę. Był to doskonały pomysł na to, by uzmysłowić sobie jak wielkim organizmem jest to miasto. Leży na wysokości ponad 1 km nad poziomem morza i liczy około 1,5 miliona w większości młodych mieszkańców.
Kampala, widok z minaretu meczetu © benasek
Jest gorąco, ale da się wytrzymać.
Kampala, widok z minaretu meczetu © benasek
W prawym dolnym rogu jest widoczny dworzec autobusowy. Byłem tam raz bo raz powinno się to zobaczyć. Takiego ścisku aut i ludzi nie widziałem do tej pory nigdzie na świecie.
Kampala, widok z minaretu meczetu © benasek
Kampala, widok z minaretu meczetu na stragan z pamiątkami © benasek
Wracamy podobnie, na boda - boda a ja filmuję całą drogę. Miejsce, gdzie zatrzymaliśmy się to ICU Guesthouse. Jest prowadzone przez Holendra. Poznaję tu jego rodaka, który przywiózł ze sobą rower. Gdy dowiedział się, że chcę zwiedzić Kampalę na dwóch kołach, załatwił mi znajomych z tutejszego klubu cyklistów. Dał mi do zrozumienia, bym się sam na miasto na rowerze nie wypuszczał, bo jest ogromny ruch. Przyniósł mi także kask rowerowy. Z drugiej strony dowiedziałem się, że mało kto z przybywających do Kampali wybiera się rowerem na takie przejażdżki. Zakładam kask i jadę z dopiero co poznanymi ludźmi. Pogoda wyśmienita, ponad 30 stopni C.
Jest ich czterech. Umawiamy się, że najpierw pojedzie ze mną dwóch a potem na mieście kolejnych dwóch dołączy. Jeden jedzie przede mną a jeden za mną. Jeszcze nikt mnie do tej pory tak nie eskortował.
Chłopaki z klubu cyklistów w Kampali © benasek
Jestem niezmiernie ciekawy takiej wycieczki, ostatni raz po Afryce pedałowałem pięć lat temu.
Kampala rowerzysta z plastikowymi naczyniami © benasek
Kampala, kobieta niosąca drewno © benasek
Miasto jest niezwykłe. To moloch który tętni życiem.
Na ulicy Kampali © benasek
Wysepka z czaplami na jeziorze Kabaka. Zatrzymuję tę chwilę w kadrze aparatu. Na pierwszym planie afrykańska odmiana czapli białej.
Kampala Kabaka jezioro © benasek
Kampala © benasek
Im bliżej centrum tym robi się gęściej i gwarniej. W ogóle, to głowa kręci mi się we wszystkie strony, bowiem z każdej z nich coś co chwilę wychodzi lub wyjeżdża, trąbi. Dodatkowo komplikuje fakt, że tutaj ruch jest lewostronny.
Kampala © benasek
Na ulicy Kampali © benasek
Kampala © benasek
Byłem także w siedzibie tutejszego klubu rowerowego Kampala Cyclingklub.
Kampala Siedziba Cyclingklub © benasek
Chwila odpoczynku, kupuję coś do picia i jedziemy dalej.
Kampala © benasek
Kampala © benasek
Kampala © benasek
Tubylcy czarni, ale manekiny białe.
Kampala manekiny na targu © benasek
Kampala © benasek
Kampala © benasek
No i zakorkowałem się na amen.
Kampala © benasek
Schodzę z roweru, bo jest tak gęsto od ludzi i pojazdów że nie jest możliwe przejechać. Rozglądam się gdzie towarzyszący mi koledzy. Znikają ale bardzo szybko pojawiają się. Trzymam torbę z aparatem i dokumentami, co chwila sprawdzam, czy jest na swoim miejscu - z przodu. Smród spalin, hałas, nawoływania, trąbienia aut, gorące powietrze... Trochę adrenaliny - jestem w Kampali! Lajtowa wersja piekła na ziemi - myślę. Wszak jestem prawie na równiku. Zastanawiam się, co ci ludzie tutaj właśnie robią. Ja to przecież wiadomo, przyjechałem pojeździć po mieście, coś zobaczyć, ale oni? Toż to idiotyzm pchać się tu do centrum tego wielkiego miasta. Uśmiecham się z wrażenia, podobnie moi towarzysze wycieczki. Ich bawi moje zdziwienie i zdumienie, gdzie się znalazłem. Może i ich dziwi ten ścisk na drodze. Może ja jestem idiotą. Do tego co chwila nawoływania: Muzungu, muzungu, how are you muzungu? Od dzieci po dorosłych od kiedy przyleciałem do Ugandy najczęściej słyszę te słowa. Muzungu w miejscowym języku Luganda znaczy nieco ironicznie biały człowiek, białas. Odpowiadam im: I'm fine, very fine i pędzę dalej. W tym wielomilionowym mieście spotkałem tylko cztery osoby białej rasy... Reszta czarna jak heban.
Wyjedziemy z tego piekła czy nie?
Po jakimś czasie tłok rozluźnia się.
Kampala auto z ludżmi z tyłu © benasek
Kampala autobus © benasek
Dość rzadki widok w Ugandzie - blokowiska.
Kampala blokowiska © benasek
Kobiety na boda-boda nie siadają okrakiem.
Nierzadko widuje się na takim motocyklu po cztery a nawet pięć osób. Chyba nawet nie połowa motocyklistów ma na głowie kask. Część z nich ma, ale nie na głowie a na lampie. Może lampa jest ważniejsza?
Boda-boda na ulicy w Kampali © benasek
Boda-boda na ulicy w Kampali © benasek
Próbowałem zrobić fotkę motocykla z pięcioma osobami, ale zanim wyjmowałem aparat, motorki zdążyły odjechać. W ogóle robienie zdjęć podczas jazdy rowerem w tak dużym mieście nie jest łatwe. Poza tym ludziom w Afryce nie zawsze się to podoba. Dodatkowo istnieje tu przesąd, ze poprzez pstrykanie fotek odbiera się duszę lub jej część. Poprzez to i ja wzbudzałem czasem nieprzychylność tubylców. Bywało tak, że pokazywano mi, bym lepiej zdjęć nie robił. Z fotografowaniem ludzi w Afryce, szczególnie w dużych miastach należy uważać. Wiele razy wolałem najpierw wejść z nimi w jakiś kontakt słowny, by po chwili zapytać, czy mogę zrobić fotkę. Wtedy już było łatwiej.
Motocykli do przewożenia osób jest w Kampali mnóstwo.
Boda-boda na ulicy w Kampali © benasek
Boda-boda w Kampali © benasek
Stoją bardzo często na skrzyżowaniach ulic i czekają a bywa tak, że sami podjeżdżają i pytają się czy nie podwieźć. Innym środkiem komunikacji są matatu - małe busiki, często również niemiłosiernie napakowane ludźmi.
Matatu na ulicy Kampali © benasek
Takim matatu jechałem około czterdzieści km z Kampali do Entebbe. W środku naliczyłem siedemnaście osób. Pewnie było nas jeszcze więcej, ale było tak ciasno, że tylko tyle zdążyłem dostrzec i policzyć. Publicznej komunikacji miejskiej w stolicy Ugandy nie ma. Oczywiście mogłem przejechać się bardziej wygodną taksówką, ale by choć trochę poczuć jakie jest życie w Ugandzie, z boda-boda czy matatu po prostu trzeba skorzystać.
Kto nie chce motorka lub auta, może się dać przewieźć rowerem.
Boda-boda rowerowe na ulicy Kampali © benasek
Prawie wszystkie rowery są tu przystosowane do wożenia ludzi.
Ciekawym miejscem są targi i okolice.
Kampala ptaki © benasek
Tutaj marabuty. To z ich puchu są produkowane pędzle służące w kryminalistyce a pióra w wędkarstwie. Wszelkie sztuczne muchy na ryby zawierają najczęściej pióra marabuta.
Kampala targ © benasek
Koniki polne są tutaj przysmakiem. Jak się łapie te stworzenia opiszę następnym razem. Mimo oferowania mi kupna pasikoników, zrezygnowałem z tego rarytasu. Wyskakiwały z tego worka i trzeba je było z powrotem wkładać.
Koniki polne na targu © benasek
Chłopiec sprzedający koniki polne © benasek
Wjeżdżałem w najbardziej dziwne miejsca. Wielu zdjęć sytuacji które widziałem nie da się opublikować. Po prostu według mnie nie wypada. Nie wypada przecież przedstawiać ludzi leżących na chodniku czy drodze, a takie obrazy także widziałem. Nikt się nimi nie interesował. Wszelka pomoc medyczna jest w 100% płatna. Również obrazy niektórych dzieci wolę zostawić tylko dla siebie... TIA to skrót często cytowany w Ugandzie. TIA czyli This Is Africa...
Kampala © benasek
Największe zainteresowanie zawsze wzbudzałem wśród dzieci. To one najczęściej krzyczały muzungu, muzungu. Wydawało mi się, że ledwo taki mały szkrab nauczył się mówić a już wołał muzungu.
Dzieci w Kampali © benasek
Wiele z nich dotykało mnie, jakbym był jakimś dziwolągiem... A może nim faktycznie jestem?
Z tych aut da się tu jeszcze coś zrobić. Nie tylko my jesteśmy w tej kwestii dobrzy.
Kampala stare auta © benasek
Po Kampali szczególnie po centrum jeździ się trudno. Nie tylko ze względu na klimat i ogromny ruch, ale także poprzez fakt, że najczęściej jest pod górkę lub z górki i znów pod górkę. Podjazdy są na tyle strome, że skutecznie wyciskają siódme poty, co przy temperaturze ponad 30 stopni ma znaczenie. Mieli ubaw moi towarzysze. Były sytuacje, że schodziłem z roweru i prowadziłem go pod górę.
Kampala © benasek
Mimo zrobienia tylko 32 km czułem się jakbym przejechał co najmniej 130. Miałem już tylko ochotę na zimne piwo i położenie się na tapczan. Michał i Tomek wybrali się boda-boda na miasto. Wieczorem powtórzyliśmy wypad, smakując tutejsze rarytasy. Skorzystał na tym pewien student. Wskazał nam knajpę gdzie podobno można było dobrze zjeść. Usiadł z nami przy stole i jak gdyby nic zamówił coś dla siebie. Nie wypadało za niego nie zapłacić. A niech tam, podzieliliśmy rachunek na trzech i po kolacji ruszyliśmy dalej połazić zostawiając naszego czarnego kolegę w pobliżu jego domu. Mimo późnej pory i wybitnie rozróżniającym się wyglądzie nie zauważyliśmy jakiegokolwiek zagrożenia, wręcz przeciwnie. Wiele osób nas zapraszało na pogawędkę, spróbowanie czy kupienie ich produktów. Do motelu wróciliśmy około północy. Ledwo do niego po tym nocnym spacerze trafiliśmy... Kampala nocą to dopiero wydarzenie. Wałęsaliśmy się po miejscach, gdzie oświetleniem najczęściej była lampka naftowa, ludzie handlowali, rozmawiali. Życie nocne jest tu równie intensywne jak w dzień. W nocy wolałem jednak nie kusić losu i nie rozkładać się z aparatem. Przed nami dwa tygodnie pobytu w środku Afryki, jeszcze zdążę narobić zdjęć.
Dzisiejszy dzień obfitował w wiele zdarzeń, jednak nie przypuszczałem jeszcze, że to dopiero początek naszych przygód w Ugandzie...
Ale o tym napiszę za jakiś czas w dalszej części relacji.
Uganda cz. 2 W Kakooge u misjonarzy
Uganda cz. 3 Masindi i Nyabyeya
Uganda cz. 4 Murchison Park
Uganda cz. 5
Kategoria Uganda