Darmowe narzędzie do tłumaczeń stron internetowych
FreeWebsiteTranslation.com

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi benasek z miasteczka Berlin. Mam przejechane 7896.00 kilometrów w tym 833.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.90 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

Archiwum bloga

Radio Kriola
Moje zagadki

Te browarki degustowałem

Beercaps from tasted beers

Dane wyjazdu:
90.30 km 0.00 km teren
05:15 h 17.20 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Holstebro - Struer - Lemvig

Sobota, 15 grudnia 2007 · dodano: 16.12.2007 | Komentarze 18

Holstebro - Struer - Lemvig - Holstebro

Dzis kierunek zachod. Na szczescie tym razem nic nie zapomnialem zabrac. Kasa, picie, zarcie, mapa. Rekawice, glowa, czapka, kask. Co dzis zobacze? Pierwsze kilometry sa troche nudne. Po drodze zaciekawia mnie zajazd, jednak nie przedstawia jakiejs szczegolnej atrakcji. Rzucam tylko na niego okiem i pedaluje dalej. Na drodze spory ruch, juz za pozno na biadolenie i zmiane trasy. Najpierw chce zajrzec do Struer, po ok 25 minutach jestem. Miasto lezy nad fiordem o tej samej nazwie. Trzeba przyznac ze sympatyczne, fiord troche mniej, zwykla woda i tyle, a do tego paskudnie od niego wieje. Wjezdzam do centrum. Po chwili robi sie ciekawiej. Swiety Mikolaj wlasnie zaczyna cos grzebac w swoim pojezdzie. Czyzby awaria? Jednak zaraz rusza dalej. Caly czas myslalem ze Mikolaje podrozuja saniami... a tu prosze bardzo, ten sie wybral pociagiem i jeszcze dzieci wozi! Po chwili jak spod ziemi ukazuje sie kilka dziewczyn na rowerach... czy to na pewno sa rowery?
- Hej dziewczyny, zabierzcie mnie ze soba - wolam.
- Musisz sobie najpierw zdjac jedno kolo! Smieja sie.
- Ale ja nie potrafie jezdzic na jednym kole - tlumacze.
- To sie naucz !
I tyle je widzialem. Oto cala piatka bikerek na jednokolkach:
Pocalujcie mnie w nos mrucze do siebie. Zreszta po co ja mialbym z nimi jechac, przeciez to jeszcze dzieci... Jednak bylem zaskoczony tym, z jaka wprawa pokonywaly ulice. Ze szkoly cyrkowej czy co? Jade dalej, chce pojechac na wyspe Venø znajdujaca sie w obrebie fiordu. To stad 5km Jest na tyle mala ze objechanie jej nie zajmie mi wiecej jak 2 h, wliczajac w to zastanawianie sie nad sensem zycia przy konsumowaniu kanapek. Po drodze mijam takie widoki (w oddali wspomniana wyspa) Dojezdzam do miejsca gdzie prom zabierze mnie dalej. Czekam doslownie 10 min. Place za bilet i po chwili jestem wyspiarzem. Wnetrze to pola, lasy i malenka osada. Jest miejscem do zycia dla ok. 200 mieszkancow. Maja tu tez port a raczej porcik: Niezle tu musi wiac... Dzis jednak pogoda jest dla mnie laskawa. Ani sniegu, ani deszczu, ani gradobicia. Dojezdzam do tutejszej metropolii o nazwie Venø By. Po paru minutach znajduje sie obok najwiekszej tutejszej atrakcji jaka jest najmniejszy kosciol w Danii. Faktycznie maly. Niejeden ma wiekszy dom. Kosciolek jest zamkniety, wiec dlugo sie nie zatrzymuje. Okrazam go dookola i zagladam do srodka przez okna. Czas jechac dalej. Po drodze wjezdzam na chwile do lasu. Mysikrolik czy nie? Glowy nie dam. Po sekundzie juz go nie ma. Zrobilem ok 15 km po wyspie i wrocilem na prom. Tym razem pieniedzy nie chca. Nie to nie. Dalsza podroz przestaje mi sie podobac - robi sie juz szaro a do Lemvig 20 km. Nie zatrzymuje sie juz nigdzie tylko pedze ile "fabryka dala". Nastepne miasto wlasciwie tylko liznalem i wyjezdzam na Holstebro. Ta 32 km droga jeszcze nudniejsza i jest juz zupelnie ciemno. Wkurzaja mnie oslepiajacy kierowcy. W Holstebro na deptaku probuje jeszcze sil w robieniu nocnych fotek... i wracam do domu, na piwo. Na dzis wystarczy.


Dane wyjazdu:
85.00 km 0.00 km teren
04:50 h 17.59 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Karup - Hodsager - Holstebro

Sobota, 8 grudnia 2007 · dodano: 08.12.2007 | Komentarze 16

Karup - Hodsager - Holstebro - Skave - Resen - Karup

Przejazdzka do Holstebro. Tam mnie jeszcze rowerem nie bylo, ok 40 km w jedna strone. Slonce, wiaterek nic tylko wsiadac i pedalowac. Po 0,5 km wracam sie do domu po kase, przeciez nigdy nic nie wiadomo. Pieniadze zawsze sie moga przydac. Wchodze do domu, zabieram czapke i cieple rekawice i juz mnie nie ma. Po 2 km przypominam sobie ze kasy jednak z chaty nie wzialem, czyzby juz skleroza? Dobrze ze ona nie boli. Bylem grzecznie mowiac niezle na siebie wkurzony. Drugi raz juz sie nie wracam. Trasa z poczatku nie nalezala do najciekawszych. Szosa, pola, lasy. Dopiero widok trznadla wprowadzil troche urozmaicenia w ta monotonie: To trznadle nie odlatuja na zime? Widocznie nie... Zdjecie nie najlepsze, ale ptaszek byl dosyc daleko.. Po kilku kilometrach nastepna przerwa, po drugiej stronie stawu rozlozyly sie labedzie krzykliwe. Nawet ich sporo, widac rowniez mlodsze osobniki. Z pewnoscia to rodzice, wujkowie, ciotki, kuzyni a pewnie i sasiedzi, sasiadki... Chcialem podejsc blizej i zrobic lepsze fotki, ale niestety ptactwo poderwalo sie do lotu i polecialo gdzies w sina dal. Co do aparatu to mysle ze lepiej by spelnial swoja funkcje jako kamien wegielny niz ta co dotychczas. Z jakosci zdjec ptakow nie jestem zadowolony. No, ale jak sie nie ma co sie lubi to wiadomo. Gonie dalej, do miasta jeszcze ok 15 km. Po prawej stronie nowa atrakcja, koniki. O, nie. Ostatnim razem bylo za ciemno, fotek nie zrobilem. Moze teraz... Podchodze, zwierze mnie zauwazylo i tez podchodzi Byl tak blisko ze czulem jego oddech, zdalo mi sie jakby chcial mi cos przekazac:
- Sluchaj stary, wolaja na mnie Knud (wym. po dunsku knul), mozesz mi to imie zmienic? Strasznie mi sie nie podoba.
- Niestety, nie moge. Ale nie przejmuj sie, sa gorsze nieszczescia.
Swoja droga; ale go nazwali... Tragedia. Takie imie faktycznie w Danii istnieje, maja je tez mezczyzni i niech mi ktos wytlumaczy jak ono sie moze podobac? Co za dziwny jezyk. Jade dalej, co bede z koniem dyskutowal... Chociaz piekny jest.
Holstebro ma dosyc ladny deptak, ale slynie z czegos innego. Na ulicach, placach, domach i gdzie sie tylko da pelno jest roznorakich rzezb. Kolejni burmistrze tego miasta dochodzili do wniosku, ze sztuka powinna wyjsc do ludzi i powystawiali rozne rzezby. Podejrzewam. ze to jedyne miasto dunskie obok Kopenhagi gdzie i niewidomy by rozpoznal. Po ilosci tych figur wlasnie. Pojezdzilem po deptaku, troche poprzeszkadzalem przechodniom i zaczalem myslec o powrocie. Oczywiscie, nie moglem kupic nic, z prostej przyczyny - kompletny brak pieniedzy. Wracalem na cale szczescie z wiatrem co sie w moim przypadku nieczesto zdarza. No to Holstebro mam z glowy i 85 km do przodu.


Dane wyjazdu:
52.50 km 0.00 km teren
02:50 h 18.53 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Karup - Resen - Vridsted

Sobota, 1 grudnia 2007 · dodano: 01.12.2007 | Komentarze 21

Karup - Resen - Vridsted - Kjeldbjerg - Sjørup - Resen - Karup

Pogoda niestety kompletnie nie zachecala do wariowania na rowerze. Jednak cos nalezalo zrobic z pieknie rozpoczetym dniem. Mialem od tygodnia zamiar zobaczyc jak wyglada oddalony o ok 45 km skansen. Sa tam podobno jakies stare domy, wiatraki i pies wie co jeszcze. Jade. Tym razem boczny wiatr. Moze byc, byle nie w nos mysle. Zimno troche... Twardo sie posuwam naprzod. Na poczatku nie jest zle ale potem, po ok. 20 km wiatr sie wscieka. Do tego dochodzi zimny deszcz. Nie, bez przesady. Nie mam na imie Masoch zeby sie tak torturowac. Czy ja dzis cos musze? Spogladam na mape. Do miejsca gdzie chcialem pojechac jeszcze ok. 25 km. Pojade nastepnym razem, i tak nikogo tam nie bedzie, a moze jeszcze pocaluje klamke? Tak jak ostatnio w Klejtrup. Wybieram wiec inna droge, szykujac sie powoli do powrotu. Dlaczego powroty sa zawsze gorsze? Przynajmniej u mnie ostatnio. Tak zaczelo wiac prosto w twarz ze myslalem ze zejde i poprowadze rower na piechote... i bede w domu na 3 w nocy pomyslalem. Kurna, musze jechac. Wybralem chyba najgorszy wariant bo przez pustkowie. Tu dopiero musi dmuchac i pewnie tak jest. O tym jak tu czesto wieje niech swiadczy ta fotka: Zdjecie technicznie nie powala na nogi, zganiam wine na aure. W takich warunkach drzewko prosto nie wyrosnie. Ze ja sie musze w taka pogode wybierac... Masakra we Wroclawiu, Masakra na Jutlandii. Po ok 5 km wjezdzam w las, ktory okazuje sie dla mnie zbawieniem. Slysze tylko jakies gwizdy u szczytow drzew. Po drodze widze otwarty sklep, wchodze, troche sie ugrzeje - kombinuje. Przy okazji kupuje piwko jakiego jeszcze nie pilem. Poznaje to m.in. po kapslu. Mam taki zwyczaj ze gdy pije po raz pierwszy dane piwko to kapsla nie wyrzucam, tylko jebs na sciane - na pamiatke. Tym sposobem zebrala sie tego dosc spora ilosc kapselkow z calego swiata - piw ktore wypilem. Inne mnie nie interesuja. Wlasnie udaje mi sie zapelnic cala tablice piw dunskich, ktora przedstawiam ponizej. Tu ciekawostka, sa na niej dwa kapselki ktore od piw nie sa. Ktore to? Znajdzie sie kozak (a moze kozaczka) ktory zgadnie? W nagrode oczywiscie piwo... wypite u mnie , i to nie jedno. To by dzis bylo na tyle...


Dane wyjazdu:
55.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Karup - Herning - Karup.<br

Piątek, 30 listopada 2007 · dodano: 30.11.2007 | Komentarze 1

Karup - Herning - Karup.

Po pracy korzystajac z jako takiej pogody pojechalem na pizze do Herning. Trasa jest o tyle fajna ze prowadzi przez caly czas stara droga kolejowa. Szyn juz nie ma, rozebrane zostaly dawno temu, za to wykorzystano teren, polozono kostke i asfalt i jest ok 50 km pieknego szlaku. Mozna tu zerwac nogi. Ja jednak spokojnie, ok 20km/h zblizalem sie do miasta. Po drodze nic szczegolnego nie widzialem, wiec zaczalem juz fotografowac mijajace stare domy. Oto jeden z nich. To przy okazji restauracja o wdziecznej nazwie: Røde Okse czyli Czerwony Wol. Obiecalem sobie ze zajrze tam kiedys. Herning to miasto nie wyrozniajace sie niczym szczegolnym. W centrum maja ladny deptak ktory ciagnie sie ok pol kilometra. Szukalem pubu w ktorym podaja Guinnessa, ale go nie znalazlem. Jeszcze niedawno byl. Czyzby zapadl sie pod ziemie? wiec na pizze. Miejsce do ktorego z takim zapalem dzis wybieralem znajduje sie blisko dworca. Na dzien dzisiejszy jest to najmniejsza pizzernia w ktorej kiedykowiek bylem moze to Najmniejsza Pizzernia Swiata? Powierzchnia dla klientow ma ok 3 m kw, o stoliku nie moze byc mowy. I tak dobrze ze jest telewizor i lada. Na stojaco moga tu najwyzej zjesc 3 osoby a i tak juz bedzie ciasno.
- Pizze poprosze - mowie
- Na miejscu ?
- Zjem na zewnatrz.
Za pewien czas facet, wygladajacy na mieszkanca Bliskiego Wschodu podaje mi to co chcialem.
- Place cos? Pytam grzecznie.
- ??
- Nie jestem przypadkiem milionowym klientem tej pizzerni? Pytam znow.
Nie nie, nareszcie do niego dotarlo ze probowalem zartem zjesc na tzw "krzywy ryj"
- Wszystko 25 Koron
- Tak, dziekuje.
Zabieram pizze i wychodze. Zjadam i wracam do domu. Powrot - ta sama droga ale juz w innych warunkach bo o zmroku.
Kategoria Dania


Dane wyjazdu:
128.00 km 4.50 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Rano wyjmuje rower a

Sobota, 24 listopada 2007 · dodano: 24.11.2007 | Komentarze 11

Rano wyjmuje rower a tu sasiad wita mnie pytaniem:
- Gdzie sie dzis wybieramy?
- Jade... szukac wiosny.
- Wiosny? W listopadzie? Chyba zimy. Zatrzymuje sie na chwile myslac zapewne ze mi sie cos pomylilo.
- Zima wlasnie sie zaczela, teskno mi juz za wiosna, jade sprawdzic czy gdzies jej nie ma - mowie.
Wydawalo mi sie ze mruknal slowo wariat, ale nie bylem pewny. Nie jest w takim razie jedynym co mnie tak nazywa... Najpierw jade na Viborg, pedze i sie smieje. Mam dzis wiatr w plecy, moge gnac jak opetany... O powrocie nie mysle. Na pewno wieczorem sie wiatr zmieni i bedzie ok - mysle zadowolony. Na drodze pusto, na trawie szron. Towarzysza mi buszujace w krzakach kosy. Probuje im zrobic fotke, ale nie maja na to ochoty i uciekaja. Nie to nie. Jade dalej, widze obok lezacy rower. Ten musi lezec od ok 2 tygodni. Gdzieniegdzie widac juz slady rdzy. Za kazdym razem jak jade widze ich conajmniej kilka. Nie wiem, dlaczego ktos je porzuca, czyzby sie na dany model obrazil ? Nadal z grubsza funkcjonuje tu zasada: Nie twoje nie dotykaj. Trzymam sie jej. Moze jednak ktos go sobie na chwile "pozyczyl" i tu oddal? Wjezdzam w las. Fajnie tu. Brakuje tylko do tej scenerii troli, krasnoludkow i innych stworzen. Zapewne wychodza dopiero o zmierzchu. Unikaja ludzi. Zaczalem wyobrazac sobie ich harce i swawole jakie urzadzaju tu wieczorem i w nocy. Nie chce mi sie jednak czekac tak dlugo. Moze w drodze powrotnej sie przyslucham? Wjezdzam do Viborga. Historyczne miasto ze znana katedra. Mnie oprocz niej zainteresowalo drzewo jablkowe. Ani jednego listka, same owoce. Przez miasto tylko przejezdzam, nie zatrzymuje sie. Nie mam czasu, tak ze po chwili widze juz tylko panorame miasta ze wspomniana katedra w roli glownej. Za miastem otwarta przestrzen. Tu dopiero wiatr mi sprzyja. Jade zadowolony. Mialem zamiar odwiedzic muzeum rowerow ale wlasnie sie dowiedzialem, ze jest zamkniete. Trzeba sie wczesniej umowic. Otworza gdy przyjdzie wiosna, informuja mnie. Acha... No trudno. Mam nadzieje ze chociaz w Klejtrup mi sie poszczesci. Jest tu rzecz godna obejrzenia. Pewien facet stworzyl na jeziorze mape swiata, z ziemi i kamieni. Wyglada to naprawde fajnie. Dojezdzam. Glucho, cicho. Pozamykane na cztery spusty.
- Kiedy tu otwieraja? Pytam sie kogos.
- Dopiero na wiosne. Odpowiada. No ladnie.
- Przyjechalem 60 km na rowerze by to zobaczyc mowie.
- Wiosna bedzie, otworza.
A niech to...Wiosna...
Robie w takim razie zdjecie jednemu z domkow w tej wsi. Jechac do tego Hobro czy nie? Zastanawiam sie. Jade. Towarzyszy mi umiarkowana ilosc aut. Pewnie i tak nic tam szczegolnego nie zobacze. Jestem troche zly. Najwazniejsze jednak ze miesnie mi sie juz na dobre rozruszaly. Ogladam krajobraz. Ladnie tu. W Hobro jest sympatyczne male centrum i widac fiord ktory laczy sie z Baltykiem. To juz niedaleko morze... Pomyslalem Od tego miejsca zaczyna sie powrot. Na liczniku wlasnie 70 km. Wyjezdzam za miasto, dojezdzam do ronda. Po drugiej stronie na poboczu widze stojace auto. Nie moge z tej odleglosci rozroznic marki. Zaciekawiony jade sprawdzic. No nie... Ktos sobie chyba ze mnie robi zarty. BMW, z przodu male wgniecenie. Stawiam porzadna skrzynke piwa jak mi ktos prawidlowo odpowie jakim cudem cztery kolejne rozbite auta jakie widzialem stojace na poboczach drog to BMW. No te powiedzmy nie jest rozbite ale tablic rejestracyjnych nie ma. Zdjecie na http://photo.bikestats.eu/7392/bmw_dania.html Od tego momentu konczy sie zabawa. Pierwszym porzadnym dmuchem prosto w twarz uswiadamiam sobie ze powrot to bedzie droge przez meke, a do domciu jakies 55 km. Wiatr niestety zapomnial zmienic kierunek a moglby. Przez nastepne kilka godzin ciemno i potem porzadny deszcz skutecznie ostudzily na pare dni moj zapal do zimowych szalenstw na dwoch kolkach. Wypijam resztki przygotowanej wczesniej herbaty (co za ulga) Zjadam do konca co mialem. Przyjechalem glodny, spragniony, zmokniety i oczywiscie zmeczony. Moge jednak napisac smialo: SPRAWDZONO, WIOSNY NIE MA.


Dane wyjazdu:
58.00 km 0.00 km teren
03:30 h 16.57 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Nareszcie niedziela, czas rozprostować kości

Niedziela, 11 listopada 2007 · dodano: 11.11.2007 | Komentarze 22

Nareszcie niedziela, czas rozprostowac kosci po krotkiej (5dni) i lekkiej (zap. gardla) na cale szczescie chorobie. Patrze przez okno: zamowione slonce jest, wiec juz mi sie morda smieje. Wstaje, myje sie, cos jem i nie ma mnie w domu. Tym razem chce sie wybrac na polnoc. Wyjezdzam z osiedla, stoi z rowerem maly chlopiec. Ma moze 7-8 lat.
- Fajny masz rower - zauwazam.
- Tez masz fajny - odpowiada
- Eee tam fajny - mowie. Ani klimy ani abs-u. Kierownica nie ma wspomagania, a o podgrzewanym siodelku zapomnij. Zobacz, dzis by sie to przydalo. Po czym chuchnalem i ukazala sie para jak u smoka ogien. Spojrzal na mnie jak na kogos kto zamiast kasku ma na glowie maly ogrodek.
-...
- Trzymaj sie stary, i juz bylem 10 m dalej. Najpierw znajoma trasa na Viborg a potem Frederiks. Nastepnie na rondzie skrecam na polnoc. Cholera, jak dzis zimno. Slonce tak ja chcialem, ok ale zeby mroz? Mijam oszklone kaluze. Mam rekawice, ale sa cienkie i siegaja do polowy palcow. Do tego zaczela mnie bolec lewa noga. No ladnie... Ze mnie kolarz jak z kota kon pociagowy - pomyslalem. Nie, noga musi przestac bolec, nie ma innej opcji, a rece pewnie sie rozgrzeja. Nie zawracam, to by byla porazka. Na drodze umiarkowany ruch. Mam swoje pol metra szerokosci szosy i zaluje ze nie zabralem mp3. Wieje i to wlasnie w pysk. Co widze? Nie wierze wlasnym oczom. 5 m od szosy lezy wrak auta, ale jakiego... BMW. Ludzie, na razie ta marka skutecznie wygrywa z reszta swiata w pewnej dyscyplinie. Jej wlasciciele sieja najwiecej zlomow po drogach, przynajmniej w Danii. Trzy zdezelowane auta widzialem dotychczas w ciagu 2 m-cy i bylo to zawsze bmw. No comments. Teraz to z pewnoscia ktos pomysli ze mam cos do tej marki. BMW - Reszta swiata - 3 : 0 Dalszy ciag rozgrywek wkrotce. Po drodze mijam stara kopalnie wapienia. Niestety zamknieta. To juz moje drugie podejscie by ja zwiedzic. Otwarte dopiero w lutym. Jest tam tysiace nietoperzy. Przyjade w nastepne lato. Gnam dalej. Dojezdzam do miejsca gdzie juz w 1791 roku ktos wybudowal miniaturki wioski do ktorej przybylem czyli Daugbjerg. Wstepuje najpierw do tutejszego muzeum. W srodku nie ma nikogo. Mozna obejrzec stare narzedzia rolnicze. Hehe, nawet wozek dzieciecy stoi. I to jaki! mozna nim jezdzic do przodu i tylu! To za sprawa uchwytow z dwoch stron. Niesamowite. Dzieci ktore zdazyly sie w tym wozku wychowac dawno sie zestarzaly i umarly a pewnie i ich wnuki juz na emeryturze. To wersja optymistyczna. Wchodze do tutejszej kawiarni gdzie kupuje bilet by obejrzec miniaturki. Dowiaduje sie ze ta miniwioska istniala juz wczesniej, ale sie w roku 1791 spalila i odbudowano ja od nowa. Sympatyczna pani wciska mi jeszcze jakas broszurke za 5 koron i juz moge legalnie zwiedzac miniatury. Nie chce sie wierzyc, ze te domki maja az 216 lat. To przeciez male ale jakze piekne zabytki. Zazwyczaj kojarza sie nam z duzymi domami, a tu prosze malutkie budowle. Pstrykam fotki. Na tym zdjeciu widac dwa koscioly, miniaturke i ten rzeczywisty ktory stoi ok 300 m dalej. Dunczycy lubia miniaturki. Przykladem jest Legoland. Nie bylem tam jeszcze. Na wszystko przyjdzie czas. Wracam, spogladam na zegarek. 16.05 Slonce jeszcze na tyle wysoko ze tym razem mam nadzieje wrocic za dnia. Robie sobie przerwe. Otwieram termos, pije goraca kawe z mlekiem. Jestem w siodmym niebie. No to wracam. Do domu mam ok 1,5 h drogi. Po 25 km jazdy z gorki i pod gorke widze znajome domy osiedla w Karup. Patrze, prawie w tym samym miejscu znow stoi ten sam chlopiec. Tym razem bez roweru, trzyma za to malego kotka w rekach. Przystalem, juz chcialem powiedziec ze ma ladnego kociaka, ale zdazyl mnie wyprzedzic. Zatrzymuje sie...
- Tata powiedzial, ze nie ma rowerow z abs-em ani z podgrzewanymi siodelkami...
- Nie ma? Zapytalem tym razem ja zdziwiony ze nasza dyskusja ma ciag dalszy.
- Nie ma - powiedzial jakby ze smutkiem
- To moze beda...Z pewnoscia beda. I pojechalem.
Jejku, co ja nagadalem temu malcowi...


Dane wyjazdu:
10.00 km 1.00 km teren
00:40 h 15.00 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Przyjezdzam z pracy, obiad, potem

Wtorek, 30 października 2007 · dodano: 30.10.2007 | Komentarze 9

Przyjezdzam z pracy, obiad, potem kawka i juz katem oka spogladam na tapczan. Wyloze sie i poleze tak do wieczora - powiedzialem ni to do siebie ni to w powietrze. Patrze na psa a za chwile on na mnie... 10 sekund wystarczy bym wyczytal z jego oczu to co ma mi do przekazania:
- ruszylbys tylek a nie myslisz tylko o wyrze... Z twoich 4 liter zrobilo sie juz 6 a jak tak dalej pojdzie to bedzie ich 8.
- co ty bredzisz piesku? Moze zaczalbys dyskusje milszym akcentem? Za chwile jednak pomyslalem ze Egon - moj 10 letni jamnik ma racje. Przestalem znowu jezdzic. Lubie rower, ale ostatnio nawet na niego nie spojrzalem. Nie ma czasu a po pracy zaraz sie robi ciemno i ganiaj tu czlowieku po zmroku jak jaki nietoperz.
- jedz jedz, nie kombinuj. Rozruszasz gnaty, lykniesz swiezego powietrza, moze kogos ciekawego spotkasz... Tu wydawalo mi sie jakby zmruzyl jedno oko na ulamek sekundy.
- taaa, chyba twojego kulawego kumpla, powiedzialem.
Jednak przekonal mnie. Nie zastanawiam sie dlugo, bo faktycznie, mala rundka wokol miasteczka nie zaszkodzi. Jest juz prawie piata po poludniu, za godzine bedzie sie sciemniac. Jade wiec po prostu przejechac sie po okolicy. Ruszam przez centrum. Jest ono na tyle male ze po trzech minutach nie tylko je opuszczam ale widze juz rogatki miasta. Obok kamien na ktorym ktos zdolny wyryl nazwe miasta - Karup i sylwetke kobiety z dzieckiem. Nastepnie mijam cmentarz ktory bardziej przypomina jakis ogrod w stylu francuskim. Nagrobki zdaja sie byc tylko dodatkiem.
Tu male zdziwienie. Nie ma na nim nikogo a jest przeciez koniec pazdziernika. W kraju na kazdym cmentarzu spotkasz o tej porze pelno ludzi, sprzatajacych, czyszczacych, myjacych nagrobki. Tu cisza, spokoj. Widocznie sprzataja calym rokiem i teraz nie maja takiej potrzeby. Moze Dunczycy inaczej obchodza Swieto Zmarlych? Z pewnoscia nie jest to dzien wolny od pracy a szkoda, wybralbym sie gdzies moim bicyklem...i to nie w kolo komina. Przez chwile jade sciezka dla rowerow, potem przez ok 200 m wskakuje na ruchliwa droge na Herning i zaraz skrecam w kierunku lotniska. Tak tak, miasto wielkosci Kazimierza Dolnego ma wlasne lotnisko cywilne. Srednio co godzine mozna wyleciec stad do Kopenhagi albo stamtad wrocic. Nie trafiam na zaden startujacy ani ladujacy samolot a czekac nie ma sensu bo niedlugo bedzie ciemno. Zreszta widze je prawie codziennie. Wracam. Po drodze robie fotke sympatycznej drewnianej panience z kosa. A wiec nie tylko u nas chlopstwo paradowalo z kosami - pomyslalem. Robie tez zdjecie opisowi tego pomnika. W chacie przeczytam co to za ciekawa osobistosc.
Jade dalej, wjezdzam znow do miasta. Tym razem kieruje sie w strone dawnego dworca kolejowego. Po piecdziesieciu km szyn laczacych miasta Herning i Viborg pozostalo doslownie ok 10 m na ktorych stoi sobie cos, co przypomina skrzyzowanie drezyny z rowerem. To sie dopiero na tym musialo fajnie jezdzic. Tu zaczalem wyobrazac sobie jakiez tez osobliwe podroze musiano odbywac tym pojazdem. Ciekawe ile robiono dziennie km, czy jezdzono szybko, samotnie czy z kims? A dokad, a po co? Robie zdjecie. Troche Jest ciemne, ale zostawiam. Lepsze takie niz zadne. Zreszta nieraz tu bede to zrobie lepsze. Wracam inna droga, skrotem. Wchodze do domu, pies zadowolony lezy. Czesc byku jeden. Jutro biegniesz ze mna! 3km
Kategoria Dania


Dane wyjazdu:
82.00 km 3.00 km teren
05:35 h 14.69 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Do samego konca nie bylem

Sobota, 20 października 2007 · dodano: 20.10.2007 | Komentarze 6

Do samego konca nie bylem zdecydowany gdzie by sie tym razem wybrac. Jest sobota, duzo wolnego czasu, glupio by bylo zostac w chacie i przebimbac go siedzac np. tylko przy kompie. Co robic? Pojechac na polnocny zachod do Holstebro? Moze zobaczyc jak wygladaja jesienia jeziora w okolicy Viborga? Tu wszystko jest jeszcze dla mnie nowe, nie odkryte. W ostatniej doslownie chwili skierowalem sie na poludnie, w strone Silkeborga. Pogoda akurat, nie pada, nie grzmi, nie wieje. Ani upalu ani mrozu. Nic tylko wsiasc, odpalic rumaka i pedalowac. Poczatkowo wybor drogi nie byl najszczesliwszy. Zmagalem sie z wszelkimi pojazdami. Na drodze panowal umiarkowany ruch, jednak na tyle duzy ze po pewnej chwili zaczelo mi to przeszkadzac. Mialem do swojej dyspozycji zaledwie pol metra szerokosci szosy a nawet mniej. Na razie nic ciekawego nie bylo. Jedyna rzecza jaka przykula moja uwage bylo BMW z rozbitym przodem. BMW - Bedziesz Mial Wydatki gosciu. Miales Bardzo Malo Wyobrazni - pomyslalem. A moze to nie byla jego wina? Dziwne, ostatnio jak jechalem do Skive tez widzialem rozbite BMW. Nie, nie mam nic do wlascicieli tych badz co badz porzadnych aut, naprawde nic. Po jakims czasie bylo ciekawiej. Na okolo 20 km drogi zauwazylem po lewej stronie cos w rodzaju prywatnego zoo. Lamy leniwie rozgladaly sie po okolicy, cale stadko danieli wlasnie przebiegalo z jednego miejsca na drugie a strus podszedl do mnie z pytaniem co ja tutaj robie.
Jade przed siebie i zastanawiam sie nad sensem zycia - odpowiedzialem, po czym pojechalem dalej. I znowu te auta... No nie, skrecam w pierwsza boczna droge jaka mi sie nawinie. Jakby za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki zza pierwszego zakretu pojawia sie po lewej stronie asfaltowa droga na ktorej moglem sobie pojezdzic z fantazja czyli stylem pijanego rowerzysty - od jednego brzegu jezdni do drugiego. Nie wolno tak? Nie wypada? Ok, nie wiedzialem. Jaka tu cisza, spokoj. Drozka wije sie a calosc krajobrazu moze byc tematem do niejednego kiczowatego obrazka sprzedawanego tu i owdzie na wszelkiego rodzaju bazarach. W lesie takze spokojniej. Ucichla ptasia wrzawa ktora mozna bylo uslyszec jeszcze 2 miesiace temu. Wlasnie mijam gromadke mazurkow - polnych wrobli niewiele rozniacych sie od ich kuzynow mieszkajacych w miescie. Czarna plamka z boku glowki, delikatniejszy swiergot i brak roznic miedzy samczykiem i samiczka zdradza jednak ze to inny gatunek. Oczywiscie roznia sie tez miejscami wystepowania. Bywa czesto tak, ze na granicy pol i zabudowan te dwa gatunki wystepuja razem, mieszaja sie. Za chwile prawie wszystkie odfruwaja. Zostaje tylko jeden. Zrob mi fotke, cwierka. Ok, nie ma sprawy, nie ruszaj sie tylko. Po chwili juz go nie ma. Hej, a gdzie mam wyslac zdjecie!? Zapomnial dac mi adres...
Jade dalej. Dunczycy kochaja zwierzeta. Dopiero teraz to sobie uswiadamiam. Co paredziesiat kilometrow mijam miejsca gdzie w poblizu domow wystepuja oczka wodne, stawy czy zagrody a w nich trzymaja swoje zwierzeta. Mijam wlasnie jeziorko w ktorym jest mnostwo roznego rodzaju kaczek, wsrod nich mandarynka, kaczka czernica i inne (oj temat na czasie) W oddali za stawem mnostwo krolikow, male, duze, biale, szare... To pewnie zaby tez tu sa i wieczorem z pewnoscia daja niezly koncert... To na razie smieszne kaczuszki. Do widzenia wam! I juz mnie nie ma. Mandarynke widzialem po raz pierwszy w zyciu. Nie wiem dlaczego, ale nie bardzo wierzylem ze tak naprawde ta kaczuszka istnieje a tu prosze, faktycznie jest, zyje i ma sie dobrze!
Im wiecej jezdze po Danii tym bardziej zastanawia mnie pewien fakt. Kraj ten nie ma zadziwiajacych krajobrazow. Nie ma tu gor, wawozow, wyzyn. Nie ma tylu jezior, duzych rzek co w kraju. Chyba nawet depresji nie maja! Jednak kazde miasteczko jest ladne, kolorowe, czyste. W wielu wsiach sa domy majace nierzadko ponad 100 lat. Wygladaja jak skanseny. To wszystko powoduje ze naprawde ladnie tu. Otoczenie otwiera podwoje i mowi przyjezdza, ogladaj, podziwiaj. Gdyby tak w Polsce ktos bardziej o takich rzeczach pomyslal. Mamy taki piekny kraj, tylko madrze wykorzystac to co juz w nim jest. Ech rozmarzylem sie... Jade dalej.
Dojezdzam do Silkeborga. Warto tu przyjechac. Patrzac na nie, ma sie wrazenie a raczej jest sie pewnym, ze jest tu zdecydowanie wiecej samochodow niz ludzi. Dalbym glowe ze tak jest. Mnostwo salonow, placow i miejsc gdzie staja auta roznych marek. Do centrum jedzie sie bardzo fajnie bo z kilkukilometrowej gorki. Na razie nie mysle, ze bede musial stad wyjechac... i to raczej pod gorke. Miasto polozone wsrod lasow i jezior. Jest stolica tzw. Pojezierza Dunskiego, w sumie kilkanascie jezior i maja juz pojezierze. To tu znajduja sie jedne z nielicznych w Danii wzgorz. W tutejszym muzeum mozna zobaczyc dobrze zachowane cialo kobiety z epoki zelaza nazwana Dziewczyna z Elling. Zostala znaleziona niedaleko stad. Tym razem nie obejrze, ale przyjade tu na pewno. Musze sie przekonac jak wygladala kobieta sprzed tysiecy lat. Czy ladna? Ciekawe czy ubrana... Dla damskiej rzeszy tez tu cos maja. Jest zachowana w bardzo dobrym stanie glowa mezczyzny tzw. Czlowieka z Tollund. Podobno nawet zarost na twarzy widac. Ma ok 2000 lat. Wjezdzam na rynek. Knajpki fast-foodow przypominaja mi ze przeciez mozna zrobic przerwe i zjesc cos. Zatrzymujue sie, kupuje kebab, frytki, salata, cos jeszcze. Byc moze to cos jeszcze, sam nie wiem co, (nic nie sugeruje) powoduje ze za godzine szukam bardzo intensywnie krzakow, baczac bym w samotnosci splacal dlug naturze.
Kazda wycieczka ma swoj koniec. Powrot zaczal sie wlasciwie gdy wyjezdzalem z miasta. Wybralem droge nr 3 a potem nr 25. Tak tak. Tutaj sciezki rowerowe maja swoje numery, sa czesto poprzedzielane pasami. Pewnie o autostradach dla rowerzystow tez probowano tu myslec. Drogi sa podzielone na krajowe i lokalne. Ciekawe czy maja stopnie odsniezania. Przekonam sie o tym w zime. Zeby tradycji stalo sie zadosc, ostatni etap wycieczki odbywa sie po zachodzie slonca. Droga wydaje sie nie miec konca, a najbardziej czuje to w lesie. Las w dzien i w nocy to zupelnie dwa rozne swiaty. Nie patrze, moja wyobraznia kreuje miedzy drzewami stada krasnoludkow, dziwnych istot i postaci. Nie przygladam sie, macie dziwadla czas do rana by tam byc i nikomu nie robic krzywdy... a rano sio! Samolot linii Cimber ktory schodzi do ladowania informuje mnie, ze cywilizacja tuz za ciemna sciana lasu. Do Karup - do domu juz niedaleko. Tam czeka piwko, mnostwo piwa. Tylko pare km...
Kategoria Dania


Dane wyjazdu:
15.10 km 0.00 km teren
00:58 h 15.62 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Karup - Frederiks - Karup

Poniedziałek, 24 września 2007 · dodano: 24.09.2007 | Komentarze 0

Karup - Frederiks - Karup
Mała przejażdżka po pracy. Frederiks to mieścina położona 7 km na połnocny wschód od Karup. Kilkanaście ulic, parę marketów i stacji benzynowych. To co by mogło przykuć czyjąś uwagę, to chyba tylko mały kościół z przyległym cmentarzem, nic więcej. W drodze powrotnej wiatr się wściekł. Żeby mu nie było smutno wziął sobie do towarzystwa deszcz i tak razem wracaliśmy.
Kategoria Dania


Dane wyjazdu:
95.00 km 15.00 km teren
06:30 h 14.62 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Wrzosowiska Kongenhus

Sobota, 22 września 2007 · dodano: 22.09.2007 | Komentarze 1

Wycieczka do Skive przez wrzosowe równiny środkowej Jutlandii z wiatrem prosto w nos. Po około godzinie jazdy widzę Kongenshus Park - miejsce gdzie wielu niemieckich śmiałków z XVIII wieku próbowało okiełznać te tereny. Próbowali wypasać tu owce oraz przystosować te ziemie do tego by przynosiły plony. Kongenshus to dom który został przez pewnego pioniera wybudowany za pieniądze króla Fryderyka V. To również kilka tysięcy akrów wrzosowisk. Można to zwiedzać na piechotę, rowerem albo autem.
Pamiątką po tych czasach są kamienie których tu pełno. Stoją jak posągi na Wyspie Wielkanocnej wzdłuż drogi prowadzącej do miejsca gdzie tych kamieni jest najwięcej. Ktoś ułożył je w kształcie wielkiego okręgu i to wszystko o godzinę jazdy rowerem od mojego domu. Pozostaję tu pewien czas, próbuję czytać to, co na tych granitowych głazach jest napisane i zastanawiam się nad przemijającym czasem. Te kamienie pozostaną tu na wieki...
Do Skive, miasta polożonego nad fiordem o tej samej nazwie mam cały czas pod wiatr. Dobrze, ze pogoda zapomniała o deszczu. Pedałuję na zachód. Miasto wita mnie złotą kulą. Co to jest? Ufo, nowoczesny kościół a może pomnik? Na następnym rondzie podobna figura, a raczej coś, co przypomina rusztowanie tej pierwszej. Mimo wszystko oryginalne.
W miescie zwiedzam centrum, pstrykam pare fotek i ruszam dalej. Szukam dogodnego wyjazdu. Już wiem, ze znów nie zdążę przed zmrokiem. Jest po 17 a ja nie zamierzam wracać najkrótszą drogą. Najpierw kilka kilometrów wspólnie ze wszystkim co potrafi jeździć czyli z ciężarówkami, osobówkami i motocyklami a potem polną drogą przez pola i łąki. Mijam uśpione miejscowości Vridsted i Resen. Zachód słońca zostawiam w tyle. Tu dopiero nasza najbliższa gwiazda chowa się za horyzont, gdy w kraju już ciemno. To jeden z plusów życia na Jutlandii - dłuższy dzień. Chwila zastanowienia i mknę dalej. Wjeżdżam do lasu. Została godzina drogi. W domu jestem o 21.20.
Kategoria Dania