Darmowe narzędzie do tłumaczeń stron internetowych
FreeWebsiteTranslation.com

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi benasek z miasteczka Berlin. Mam przejechane 7896.00 kilometrów w tym 833.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.90 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

Archiwum bloga

Radio Kriola
Moje zagadki

Te browarki degustowałem

Beercaps from tasted beers

Dane wyjazdu:
84.00 km 0.00 km teren
03:30 h 24.00 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Legoland

Niedziela, 18 lipca 2010 · dodano: 19.07.2010 | Komentarze 10

Wstalem przed szosta, zjadlem co nieco i pierwszy raz od niepamietnych czasow tak wczesnie pognalem na rowerze… do Legolandu. Rodzinka tez, tylko ze autem i trzy godziny potem. Do celu 84 km, otwieraja o 10.


Na wstepie ogladamy miniatury calych fragmentow miast:

Tu fragmenty Kopenhagi:


Zamek neuschweinstein:

Studio w “Beverly Hills”

Ribe, miasto na poludniu Jutlandii:

Amsterdam, wszystko tu sie rusza, zyje jak w realnym swiecie:

Bergen:

Czterech prezydentow:

Byla czesc oficjalna, a teraz artystyczna:




Czekajac w kolejce do kolejki mozna bylo pobawic sie klockami, oczywiscie Lego:

Albo popatrzec na wspinajace sie malpki:

Sila trzech piratow na jednego… Nie dal rady, uciekl i zostal misterem mokrego podkoszulka:




Tu bylo fajnie:


Mozna bylo oczywiscie zjesc w nietypowym towarzystwie:

Albo sobie poogladac spektakl:

Niestety, na reszte atrakcji nie starczylo dzis czasu… Za duzo tego jak na jeden dzien, trzeba bedzie przyjechac znow:

Jak bylo, widac na zdjeciach…


Dane wyjazdu:
12.50 km 1.00 km teren
00:35 h 21.43 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

W kolo komina...

Niedziela, 4 lipca 2010 · dodano: 05.07.2010 | Komentarze 8

Dzis wieczorem, jakby to mozna powiedzic ”krecenie w kolo komina”. Wyjezdzajac z chaty slyszalem cwierkajacego mazurka i to z owadem w dziobie!
Tak na marginesie to ta czarna plamka z boku lebka jest jedna z cech ktora go odroznia od znanego wrobla domowego!

W gniezdzie czeka do wykarmienia spora rodzina, wiec ma co robic.

A tu drugi ptak z rodziny Norwegian, tylko troche wiekszy, wlasnie przylecial z Kopenhagi i laduje w Karup:

Pognalem najpierw na polnoc, zrobilem pliszce siwej fotke:

Moze jest dozorca tego domu dla ptakow, niczym Aniol z Alternatyw 4:

Potem uwage mna przykul jez krzatajacy sie nieopodal drogi. Zszedlem by mu zrobic zdjecie:

W tym samym czasie, po drugiej stronie zaczalem slyszec rzenie konia, ogladam sie a tu faktycznie ogier rzy i na grzbiecie sie przewraca:


Wygladalo na to, ze sie jez z koniem zalozyl, ze go nie zauwaze, jez zaklad przegral i kon sie teraz cieszy…
Wiem, ze sie ostatnio powtarzam z zachodami slonca, ale ten mi sie spodobal…

Zreszta chyba kazdy zachod slonca jest piekny…


Dane wyjazdu:
11.50 km 4.50 km teren
00:50 h 13.80 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Niewidomi na rowerach

Środa, 30 czerwca 2010 · dodano: 01.07.2010 | Komentarze 13

Znajoma zapytala, czy nie mam ochoty zastapic przewodnika w tandem klubie do ktorego nieformalnie naleze i przejechac sie z nimi pare kilometrow. Brakuje wlasnie jednego ktory by zabral osobe niewidoma na rower. Co srode spotykaja sie niewidomi z tymi co widza i jezdza po okolicy na tandemach. Odpowiedzialem, ze nie ma problemu i o 18.30 bylem na miejscu spotkania. Na moj tandem zabralem Henrika ze Skive, reszta gotowa, za chwile wyruszamy:


Przez pola, laki, lasy…

W polowie drogi krotka przerwa:

Po niecalej godzince Przejazdzki bylismy z powrotem:


Te pare km to troche za malo wiec przejechalem sie przez prawie puste miasto:





A to dla Tych co lubia zachody slonca:

Nawet nie probuje sobie wyobrazic, jak to jest byc niewidomym i jezdzic na rowerze...
Kategoria Dania


Dane wyjazdu:
61.40 km 0.00 km teren
03:05 h 19.91 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Światowa Wystawa Psów Herning 2010

Sobota, 26 czerwca 2010 · dodano: 26.06.2010 | Komentarze 10

Niecale 30 km ode mnie jest organizowana Międzynarodowa Wystawa Psów Herning 2010, tak zwana “psia światówka”- wybrańcy wśród wybranych! Odpaliłem sprzęt, i tyle mnie sasiedzi widzieli... Na tak waznej imprezie nie mogło przecież zabraknąć przedstawiciela BS. Wystawa odbywa sie juz za miastem, więc cały Herning trzeba było przejechać. W okolicy wystawy.szczekanie zwierzaków słychać na kilometry... Psy wszedzie, sama arystokracja, nie pogadasz, nawet nie zaszczekasz!..



Jak ktoś nie miał psa na smyczy, zapewne miał go w wózku:

W ogóle ludzi z psami było tak dużo, że zacząłem sie głupio czuć bez psa...

Oto killer z Niemiec:

Pan tego czworonoga też rozmawiał po niemiecku:

O, tu spotkały sie dwie panie, tematem ploteczek pewnie psy:

Gdzie przód a gdzie tył?

Ale oto i właściwa wystawa... Nie zabrakło naszej flagi jak widać a co do piesków, one były dziś na salonach:





czasem trzeba było i klęczeć przed psiakiem, co za czasy!:


Czekało na nich mnostwo medali, chociaz myślę, że wolałyby pedigree-pal albo kawał śląskiej:

Oto zwyciezcy tego dnia:

Psy jak najbardziej były zainteresowane:

Chociaż część towarzystwa nie wytrzymywała trudów wystawy:

Na stoisku obok spotkałem, jakżeby inaczej rodaków - Krzyśka i Jacka. Przyjechali z całą ekipą (pozdrawiam Was, Pawła i resztę załogi) Mają do zaoferowania to co dla psa najlepsze... że też rok temu Was nie znałem, mój Egon z pewnością pewnie by się ucieszył gdyby dostał ode mnie takie Bimbay - jedno z najlepszych legowisk jakie psi swiat wymyślił.


Po zakonczeniu dnia wystawy posiedzielismy, pogadalismy jak to Polacy... potem wyruszyłem do Karup. Obserwowałem po drodze jak niektórzy w “pocie czoła” zmagali się z golfem:

Gdzieś 6 km za Herning zauważyłem napis po polsku, nasi są wszedzie pomyslałem o tym kto to napisal, o spotkanych na wystawie rodakach. Fajnie, że i w Danii ktoś kogoś kocha!


Dane wyjazdu:
64.50 km 0.00 km teren
03:05 h 20.92 km/h:
Maks. pr.:50.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Monster Truck Løgstrup 2010

Środa, 23 czerwca 2010 · dodano: 23.06.2010 | Komentarze 8

Dziś rano o mało co nie przewróciłem się przez mój rower i nie wybiłem wszystkich zebów... To chyba znak, że czas najwyzszy się gdzieś na nim przejechać. Wybrałem się do oddalonego o około 32 km Løgstrup Dlaczego? Bo dowiedziałem się, że dziś coś się tam ma dziać ciekawego – Monster Truck Show. Międzynarodowa grupa przedstawia auto – rodeo. Ten plakat powie wiecej, niż ja sam:

Przyjechałem na czas. Zgromadziło się sporo gawiedzi żądnej ciekawego przedstawienia
i chyba się nie zawiodą:

Zaczęło się w miarę spokojnie:

Potem było coraz fajniej:

Ten gość jeszcze przed chwilą stał na rusztowaniu:

Czy ktoś widział jak tańczą BMW ? Proszę bardzo:

Zdzrzało się tak, że w niezbyt pochlebny sposób opisywałem kiedyś bmw, czas zwrócić honor:





W przerwie zapytalem sie z jakich krajow sa ci kierowcy tych pojazdow. Jakze miło się mi zrobiło, gdy dowiedziałem się, że oprocz Niemcow, są wśród nich także Polacy! Na przykład Ci na pierwszym zdjęciu (Sylwia -jestem zaskoczony że urodziłas się w moim mieście!)
Dobra dobra, ja tu gadu gadu a właśnie Marcin z Włocławka zaczyna parę swoich numerów:







Był też i ciężki sprzęt:

Pokaz trwał 1,5 godziny. Fajnie było spotkać rodaków. Jutro będą gdzie indziej, pojutrze jeszcze dalej... Może kiedyś znów się spotkamy. Pozdrawiam Sylwię, Marcina, Przemka i resztę. Byliście nieźli, czas zleciał w moment.
Gdy wracałem, słońce powoli chyliło się ku zachodowi a było juz po 22 – jeden z najdłuzszych wieczorów w roku okazał się bardzo interesujący.


Dane wyjazdu:
6.50 km 0.00 km teren
00:20 h 19.50 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Na meczu

Sobota, 17 kwietnia 2010 · dodano: 18.04.2010 | Komentarze 7

Dzisiejszy wypad moznaby strescic tak: Jade sobie, jade... jade... Zimno, ponurawo, zachmurzenie 100%, wietrzysko i to akurat w pysk. Dojezdzam do Kølvrå gdzie własnie zaczyna się mecz piłki noznej między takimi druzynami jak KK07 Karup

a podobną drużyna z odległego o 27 km Viborga. Zostaje, oglądam...

Są to tak znane ekipy, ze nie musze ich blizej przedstawiac. Wiem, ze nie może na tym meczu zabraknąć przedstawiciela - obserwatora Bikestats w postaci mojej skromnej osoby...
Ale dobra, ja tu gadu – gadu a wlasnie jest 0 : 1 dla gosci w 22 minucie!
No... nie jest dobrze jak na początek!

Przerwa. Po niej chłopaki z Karup biorą sie do roboty, strzelają gola i jest 1:1!

Tak się zawzięli że za chwilę poprawili na 2 : 1

Ja nic nie zrobiłem!

Pod koniec gry goscie wyrównują na 2:2

Byly jeszcze szanse wygrac:

Niestety, wynik 2:2 pozostał juz do końca meczu.

Wróciłem do domu, zmarzłem na tyle, ze odechciało mi sie dalszej jazdy. Słońca i kilometrow dziś tyle co kot napłakał. Za to mecz by pełen emocji i czas szybko w tym zimnie zleciał.


Dane wyjazdu:
20.00 km 12.00 km teren
01:25 h 14.12 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Wyspa Fur

Sobota, 27 marca 2010 · dodano: 27.03.2010 | Komentarze 12

Duńska wyspa Fur leży na Limfjordzie. By się na nią dostać najlepiej skorzystać z promu który za 20 koron przeprawi nas i bedziemy jednymi z 900 mieszkańców wysepki o pow. 22 km kwadratowych.
.
Takie oto ciężarówki można tu spotkać:

Robię bezpłatną reklamę pani Agnieszce Podczarskiej. Jak widać „nasi” są już wszędzie.

... ale oto i browar, na wyspie warzą doskonałe piwo o tej samej nazwie, znane w całym kraju. Jest drogie, kosztuje średnio 34 korony (17 zl) Dziś w browarze otwarcie sezonu:


Zwiedzam caly zakład, oczywiscie sprawdzam jak tu smakuje piwo i gnam dalej. Do obejrzenia cała wyspa. Można się tu czasem czuć jak na Marsie, czerwone drogi i nie tylko:


Z czasem marsowe klimaty zaczynają ustepować księżycowym:

Ryb tu chyba nie ma...


Dojezdzam w koncu do miejsca skad widać klif i morze a wlasciwie Limfjord czyli połączenie Bałtyku z morzem Północnym:

Teraz powrót, na szczęście inną drogą przez interior wyspy i do portu gdzie prom już bez kasowania za „rejs” przetransportuje mnie na ląd stały. Kolejna wyspa duńska odkryła rąbka swoich tajemnic...



Dane wyjazdu:
0.00 km 12.00 km teren
01:10 h 0.00 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:43.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Afryka dzień drugi

Czwartek, 11 marca 2010 · dodano: 14.03.2010 | Komentarze 26

Magia Gambii, magia Afryki... Dzień drugi.
Ostatni dzień w Afryce postanowiłem także uczcić na rowerku. Za 50 dalasi (1,5 euro) wypożyczam rower i po zrobieniu pamiątkowej fotki wyjeżdżam rozejrzeć się po okolicy.

Tu co uważniejsi czytelnicy zwrócą uwagę - no tak Polak za granicą - sandały i białe skarpetki. Oczywiście, że wiem o co chodzi. Jednak tu w tym klimacie, gdzie łatwo o bąble miałem najnormalniej takie konwenanse w d... przepraszam, w nosie. Poza tym jeżdżę po świecie i wiem, że tak się ubiera wiele nacji, obecnie mieszkam w Niemczech i tam ma to każdy tam gdzie i ja... Ech te nasze "światowe" spojrzenie na rzeczywistość. O kant tyłka je walnąć.
Wybieram pierwszą lepszą dróżkę, na razie jeszcze asfaltową. Jadę sam i nie wiem dokładnie gdzie mnie dziś poniesie... Temperatura jak w piekarniku, gdy wyjezdzałem było na termometrze 43 st. do tego zero wiatru, ale kto by się takimi sprawami przejmował. Gnam żwawo przed siebie.

Po kilku kilometrach docieram do miejsca, gdzie muszę zawrócić, Ocean Atlantycki wydaje mi się przeszkodą nie do przebycia.


Tu typowy sklepik - kupisz mydło i powidło...





Jak wygląda sprawa edukacji w Gambii? Za szkołę trzeba płacić. Tak więc wiele dzieci do niej nie chodzi bo rodziców na nią nie stać. Smutne to jest.
Oto garść fotek z moich innych wycieczek i spacerów po tym niezwykłym kraju:


Ma ktoś ochotę na świeżą rybę?


Najbardziej znany w Gambii budynek: Łuk 22 Lipca upamiętniający przejęcie władzy w 1994 roku przez rządzącego dotychczas prezydenta.


Dlaczego tylko zielone? Bo są przeznaczone dla zielonych, niezorientowanych w tutejszych warunkach przybyszów. W Gambii praktycznie nie ma transportu publicznego. Cały ciężar więc spada na auta prywatne. Te zielone przeznaczone dla turystów, (Holendrzy, Niemcy, Szwedzi, Dunczycy i Anglicy, nie spotkałem nikogo kto rozmawiałby wcześniej z Polakiem) są drozsze 5-10 razy od tych żółtych. Ten, kto o tym nie wie, (a miejscowi zrobią wszystko, by się taki ktoś za szybko o tym nie dowiedział) placi dużo więcej. - skąd my to znamy? Na szczęście ja byłem dobrze poinformowany i omijałem je wielkim łukiem.

Takie trzeba wybierać! Kto czyta bikestats, ten już wie!

Za kazdym razem jak rozdawaliśmy cukierki, zjawiało się mnóstwo dzieci:


Raz mieliśmy sytuację w której dzieci było tak dużo i tak bardzo chciało kazde dostać choć jednego cukierka, że musieliśmy rzucić resztę tego co mamy i brać nogi za pas...

Oto gambijski interior i kobieta niosąca na głowie wodę:

a to już znów Serekunda i imponujące drzewo – ponad 50 metrów obwodu!

Są tu oczywiście ładne i czyste miejsca, Gambia ma szansę stać się interesującą pozycją dla tych dla których Afryka nie kończy się na Egipcie czy Tunezji:

Swiat przyrody:


:

Czy można dotknąć żywego krokodyla? Proszę bardzo:

Pod warunkiem, ze są najedzone... Ciekawe czy kajmany są groźniejsze... :)
Od tych wolałem być trochę dalej, jeden nieostrożny ruch i bedzie 1 : 0 dla krokodyla!

Do obejrzenia pozostało jeszcze bardzo dużo interesujących rzeczy. Gdyby ktokolwiek chciał się wybrać do Gambii, ma jakieś pytania, a mógłbym w czymś pomóc – służę informacjami. Było mówiąc skromnie bardzo fajnie. Wracam tu więc najprawdopodobniej w listopadzie. Gambia? No problem!

pomóżmy Blase'owi
Kategoria Gambia


Dane wyjazdu:
24.00 km 12.00 km teren
02:50 h 8.47 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:45.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Afryka na rowerze po raz pierwszy

Poniedziałek, 8 marca 2010 · dodano: 09.03.2010 | Komentarze 22

Magia Gambii, magia Afryki... Dzień pierwszy

O wyjezdzie na Czarny Ląd marzyłem od dziecka i dopiero niedawno, ten sen mógł się spełnic. Gambia jest najmniejszym krajem kontynentu z 1,4 mln mieszkancow. Lezy w zachodniej jego części zewsząd otoczona Senegalem i Atlantykiem. Zapewniam że jest warta obejrzenia. To w miarę bezpieczny i jeden z najbardziej demokratycznych krajow afrykanskich. 90% to wyznawcy islamu, radykalnych wyznawcow Allaha trudno tu jednak spotkac. W ogóle przebywając w tym kraju kazdy zauwazy niesamowitą życzliwość tubylców w stosunku do turystów. Slogan: „Gambia – no problem!” ma tu swoistą wymowę, i trzeba przyznać, ze często naprawdę tak jest. Prawie wszystko się da załatwić i całe szczęście. Pewna Europejka o ksywce Toto (w języku Wolof) zaczęła narzekać po kilku dniach pobytu na bóle brzucha. W rozmowach z tubylcami proponowano jej sok z pomidorow, płyn z kokosa i jeszcze jakies inne gorsze paskudztwa. Nie było to na tyle poważna sprawa by szukać lekarza. Zresztą on akurat daleko nie był. Wybrała oczywiście miksturę z kokosa. Po ok ½ godz ból ustąpił, a tubylec nawet jej nie dotknął: - no cóż: Gambia? No problem!
Będąc na miejscu musiałem oczywiscie przejechać się rowerem po okolicy. (jakze by inaczej) Zaprzyjazniony Gambijczyk przyprowadził dwie bryki i w czterdziestostopniowym upale pogonilismy wesoło przed siebie.
Własnie startujemy, Ja i Baba (tak ma ten ciemniejszy gościu na imię):

Kurz, wszędzie go pełno, a niebo bez ani jednej chmurki:

W takich mniej wiecej klimatach utrzymywala sie wycieczka:


Gdy mały Modou dowiedział się o bikestats powiedział, że też się zarejestruje i zacznie prowadzić rowerowy blog, przy okazji się zdziwił, ze jezdżę bez przerzutek:

Na targu na razie nic nie kupuję:


W towarzystwie dzwięków modlitwy z pobliskiego meczetu jedziemy dalej:

Tu w porze deszczowej popłynie rzeka, teraz jest co najwyżej wylęgarnią wszelkiego rodzaju robactwa jakie tylko zna ziemia:

Wjezdzamy do Serekundy, największego miasta Gambii.

Mieszka tu prawie 400 tys mieszkańców. Jestem kompletnie zaskoczony ruchem, ilością samochodów, hałasem. Miasto po prostu niesamowicie tętni życiem. Drogi są w 95% gruntowe, nikt na dziury, o ile są, nie narzeka.

To na co od razu się zwraca uwagę to fakt, że kierowcy nieustannie trąbią. Jest to zjawisko w Europie chyba niespotykane ( na południu Europy jest tego tylko namiastka) Trąbi się by przestrzec innych, ze wlasnie jedziemy i mamy innych głęboko gdzieś, by reszta uważała, by czasem nikt nie wyskakiwał na jezdnie, lub bo właśnie nam się tak podoba.
Dochodzę do wniosku, że za długo jedziemy bez uzupełnienia płynów. Wskakujemy do pubu, gdzie króluje reggae music, w ramach współpracy polsko-gambijskiej stanąłem za barem i pomagałem Laminowi w jakże trudnej technice przyrządzania drinków. Każdy z bikestatowiczów, który sie w tym barze powoła na mnie ma 30% zniżki!

Po około 40 minutach zegna nas z odtwarzacza Bob Marley śpiewając: Rastaman Vibration, ja obiecuje ze tu jeszcze wroce kiedys.(Nawet nie przypuszczałem ze tak szybko, bo w drodze powrotnej!)
Reggae slucha się w Gambii wszędzie, w domach, pubach, na ulicy... a pewnie i w szpitalach i przytułkach (nie sprawdzalem) Nie spotkałem tu nikogo, kto by nie znał conajmniej kilkudziesięciu wykonawcow tej muzyki.
Tak wyglada jedno z centrow handlowych w miescie (jest ich kilka, tak przynajmniej twierdzi Baba)

Po pewnym czasie zauważyłem, że coś coraz twardziej mi się jedzie po tej Serekundzie. Spawdziłem oponę – no tak, za parę chwil z opony zostanie flaczek... ja pierdykam! Nie pamiętam kiedy ostatni raz złapałem gumę a tu akurat w Gambii musiało mi się to przydarzyć!
Baba, chyba mi powietrze ucieka, mamy problem.
Baba spojrzał na mnie, coś tam bąknął w języku Mandinka i dosłownie za minutę już mi chłopaki rozbierali oponę...

...a ja w tym czasie zdobywałem nowych znajomych, kumpli, przyjaciół i członków przyjaźni polsko-gambijskiej:

Jeszcze tylko sprawdzenie, czy klej trzyma:

Zapłata - całość kosztowało 35 dalasi czyli 1 euro i m mowię na „do widzenia”:
To the next time, boys!
Jedziemy z Babą do jego domu. Poznaję całą rodzinę: ojca, matkę rodzeństwo, sąsiadów i już nawet nie pamiętam kogo. Dzieci zostają obdarowane lizakami. Gdy dziecko jest za małe by się upomnieć, robi to za nie ten kto go akurat niesie. Siedzimy rozmawiamy, jego mama proponuje zrobić cos gambijskiego do zjedzenia jednak czas troche goni wiec umawiamy sie na nastepny raz. Baba jest tłumaczem, tylko on zna angielski, reszta mowi w Mandinka, Wolof, i paru innych afrykanskich jezykach. Trudno spotkac tu kogos kto by znał tylko jeden język. W drodze powrotnej znow pomagam Laminowi w jego barze w rytmach rasta. Zrobiłem setki zdjęć, część z nich raczej nie wypada pokazywać. W Afryce króluje niewyobrażalna bieda, która chyba dogadała się z tutejszym klimatem by utruć życie na maksa... W przeszłości odwiedziłem setki jak nie tysiące polskich domów (z racji zawodu, ale nie były to wizyty po kolędzie!) jednak nigdy nie widziałem takiego ubostwa a Gambia nie nalezy jeszcze do najbiedniejszych krajow w Afryce. To jaka jest sytuacja w biedniejszych?
- Baba, co się dzieje, jak tu zachoruje człowiek i potrzebuje lekarza a nie ma pieniędzy – zapytałem
- Umiera, odpowiedział najnormalniej.
- Umiera?
- No tak, a co ma robić?
No tak, właśnie, a co ma zrobić?
Moj znajomy wrócił ze mną w to samo miejsce skad ruszyliśmy, potem zabrał rower i pognał z powrotem... Gdy mu powiedziałem, że w Europie jest inaczej, niby wiedział, ale za bardzo nie mógł sobie tego wyobrazic.
- Musimy sobie jakoś radzić Kristopher, Gambia - No problem – odpowiedział.

Z tego wszystkiego warto chyba zapamietac: Na ból brzucha najlepszy sok z kokosa!

.
Jutro nastepny tekst i fotki.
Kategoria Gambia


Dane wyjazdu:
5.50 km 0.00 km teren
00:17 h 19.41 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

zimno wszędzie, biało wszędzie...

Niedziela, 21 lutego 2010 · dodano: 24.02.2010 | Komentarze 12

Czas przerwać tą złą passę na rowerowe wojaże. Mimo, że dzień nie zapowiadał się korzystnie, wyciągnąłem bicykla. Ten zaskrzypiał, westchnął i pokręcił wesoło pedałkami. Zrobiłem niewielką rundkę na mieście, poobserwowałem mieszkańców, okoliczne zięby, dzwońce i mazurki. Zrobiłem jedyną w miarę interesującą fotkę ptasiego M-5.

Lód na drodze dla rowerów, zmieszany z piaskiem i sniegiem. Przy okazji o mało co nie wywaliłem sie na najblizszym zakręcie i nie wpakowałem się na resztki butelki po piwie: "Doctor Diesel". O pogodzie więcej nie piszę, bo wiadomo o co chodzi.

W drodze powrotnej przywitał mnie mój kot Tigon. Chciał jak najszybciej przebiec jezdnię i dostał od jakiegos blachosmroda zderzakiem po lędźwiach. Odbił się od niego tyłeczkiem i odleciał w pobliskie krzaki na ok 3 metry. No tak zabili mi kota pomyślałem. Kotek jednak wstał, otrzepał się i żwawo pogonił w swoją stronę. Na szczęście nic mu się nie stało.
- Coś mi się wydaje, że jak tak dalej będzie brykał, to się wnuków nie doczeka...Pomyślałem. Chyba ze mu kupię kask na łepek. Tylko gdzie ja mogę dostać takie małe kaski?
Kategoria Dania